Zarybiać, czy nie zarybiać?
Lechosław Warzyński (patagonia)
2018-02-23
Zarybienia -konieczność czy „owczy pęd”?
Od kiedy łowię zastanawiam się czy zarybienia naprawdę mają sens. Niestety z biegam lat przekonuję się, że raczej rzadko przynoszą oczekiwane korzyści. Chciałbym się podzielić moimi przemyśleniami na ten ciekawy temat. Nad wodami słyszymy wszak , że ryb brak bo nie zarybiają. Jak się rzecz ma naprawdę? Jeśli spojrzymy na przyrodę to okaże się, że radzi sobie ona często bardzo dobrze całkiem bez naszej ingerencji. Oczywiście jeśli woda nie została zdegradowana chemicznie bądź w jakiś inny prawie nieodwracalny sposób. W wodach odwiedzanych przeze mnie bywa z tym różnie. W latach 90-tych zarybiano masowo jezioro Rosnowskie szczupakiem. Było widać te zarybienia, wędkarze cierpliwie czekali na obfitsze połowy. Mijały lata , a szczupaków dalej nie było. No nie całkiem nie było, ale były jakieś małe. Zaczęto się zastanawiać dlaczego nie rosną. Były najczęściej dwa wytłumaczenia. Albo wędkarze wyławiają małe niemądre ledwo wpuszczone pistolety albo….? Tak nie chce się wierzyć, ale drugie wyjaśnienie jest niestety gorsze. Pojawiła się hipoteza, że narybek ten pochodzi od ryb chorych, karłowatych lub wręcz genetycznie bardzo słabych. Oczywiście była i jest zawsze jakaś populacja ryb które dzielnie rosną, ale nie w takich ilościach jak oczekiwali tego wędkarze. I tu dochodzimy do kwestii jakości materiału zarybieniowego. Śmiem twierdzić, że hodowla ryb do zarybień jest w Polsce traktowana po partyzancku bez planów i należytej kontroli ichtiologicznej. Wiem o czym piszę bo 15 lat byłem dzierżawcą jeziora i oprócz kłusownictwa brak dobrej jakości materiału zarybieniowego był naszą zmorą. Piszę tu o województwie zachodniopomorskim. Jeśli gdzieś wygląda to lepiej to proszę o oświecenie w tym temacie. Nawet jeśli gdzieś pod Zieloną Górą jest taki materiał to tak daleka podróż nie sprzyja porządnemu zarybianiu i właściwej kondycji ryb. Problem tkwi w tym, że w każdym województwie ba powiecie powinny być akweny hodujące narybek dla danego obszaru. Jest to szalenie ważne albowiem, ryby z Pomorza mogą sobie nie radzić w terenach podgórskich i odwrotnie. Do chowu ryb można używać stawów, jednak lepszym sprawdzonym rozwiązaniem jest wytypowanie w danym okręgu naturalnego najczęściej płytkiego, żyznego akwenu służącego do takiej hodowli. Tak było przed wojną w okolicach Koszalina. Niemcy jako taki podchowalnik wytypowali Jezioro Lubiatowskie. Tam pilnowano rozrodu i chowu ryb wielu gatunków, które następnie rozwożono po okolicy. Można powiedzieć, że Lubiatowo jest matką dla ryb z wielu akwenów Pomorza Środkowego. Co dziś dzieje się z Jeziorem Lubiatowskim. Jest w gestii Gospodarstwa Rybackiego „Mielno”. Stworzono tam rezerwat łabędzia niemego i zakazano łowienia. Może i słusznie, ale woda ta nie pracuje dla innych wód regionu, a warunki ku temu ma idealne. Płytka, żyzna łatwa do obłowienia woda nie przynosi żadnych ichtiologicznych korzyści dla okolicznych wód. Myślę, że mamy takich wybitnych naukowców którzy opracowali by operat godzący rezerwat z chowem naturalny ryb. A tak marnuje się potencjał znany jeszcze za Niemców. Ktoś może powiedzieć i troszkę racji w tym jest, że jeśli ryby nie dostają nowej krwi to się wyradzają. Zaczynają chorować i karłowacieć. Jednak przeczy temu fakt opisany w monografii Jeziora Lubiatowskiego. Mianowicie mówi on, że już przeniesienie ryb do innego akwenu jest za wszech miar korzystne. Dowodzą tego na przykład (niestety dzikie zarybienia). Tak , tak są takie bez badań na własną rękę. Znam przykład z lat 70 kiedy jeden rolnik mający małe karasiowe, ale dość głębokie oczko koło Białego Boru postanowił nałowić na podrywkę płoci i leszczy na rzece Strzeżenicy koło Koszalina. Złowione ryby przetransportował do swojego oczka. Po roku umarł, a jeziorko zostało zapomniane. W latach 80 tych łowiliśmy tam karasie na ciasto. Oprócz karasi brały tam traszki (to nie było fajne) i płocie powyżej kilograma. Bardzo szerokie, wypasione i super smaczne. Nadmienię, że ryby z łowiska Jamno bo tam wpada rzeka Strzeżenica w latach 80 było całkowicie nie do jedzenia. Po zmianie akwenu rosły większe, straciły tasiemca i poprawiły smak. Jak widać takie zarybienia mogą być bardzo korzystne (oczywiście po badaniu). Niestety jeziorko w latach 90 wyschło i ryby się skończyły. Kolejnym motywem skłaniającym do naturalnych zarybień jest fakt, że niektóre łowiska w wyniku nadmiernego zagęszczenia ryb powodują brak pokarmu i ryby po prostu nie rosną. Przechodzą w tak zwane stany głodowe. Jednak po przeniesieniu do większych jezior nagle następne pokolenia zaczynają być znacznie większe. Jak widać, zarybienia i rozród sztuczny ma dużo wad nie do usunięcia. Zdarzają się oczywiście sytuacje, że musimy pomóc naturze. Tak było z restytucją łososia w polskich rzekach. Niestety nasz łosoś (np. Drawski) wyginął i trzeba było sprowadzić ryby z Estonii. Jednak jeśli mówimy o rybach rodzimych i występujących dość licznie dajmy im szansę na samodzielne odrodzenie. Jest to o wiele zdrowsze i skuteczniejsze. Np. na dzierżawionym przeze mnie jeziorze zauważyliśmy, że szczupak autochton rośnie szybciej , jest większy i bardziej odporny na stan i temperaturę wody. Dlatego po kilku latach zrezygnowaliśmy z dorybiania szczupakiem i dając mu wytchnienie czekaliśmy aż się sam odrodzi. Co się stało i dziś jest go tam stosunkowo dużo. Największym mankamentem naturalnego rozrodu ryb jest wolny czas tego procesu. By zaszły oczekiwane efekty potrzebujemy zależnie od gatunku ryb od 3 (np. szczupak-do 8(okoń) lat. Jednak warto poczekać. Takie łowisko będzie darzyć rybami przez wiele następnych lat. Receptą jest tu albo wyłączenie np. na 5 lat z łowienia, albo sprzedawanie bardzo ograniczonej liczby pozwoleń (bez szkody dla populacji), zakaz zabierania ryb i oczywiście mocniejsze pilnowanie takich jezior czy rzek. Chociaż przykład rzeki Łupawy z lat 80-tych poprzedniego wieku raczej tego nie potwierdza. Starsi wędkarze pamiętają, że były tam sektory naprzemienne. Przez trzy lata w niektórych rewirach nie wolno było w ogóle łowić. A po trzech latach jedne dopuszczano do połowów inne zamykano. Na studiach łowiłem tam sporo, niestety z jakiś nieznanych mi przyczyn ryb nie było tam wcale więcej. No może więcej było ale ich wielkość nie przekraczała 25 cm.????? Może były słabo pilnowane!!
Inny przykład to dzisiejsza Łupawa odcinek pod opieką Koła Trzy Rzeki. Łowisko wzorowe. Można połowić do syta. Są pstrągi , lipienie. Moim zdaniem klucz leży w należytym dopilnowaniu i niewielkich zarybieniach. Gratuluję Panu Arturowi Wysockiemu i wielu innym pasjonatom z Pomorza takiego łowiska na miarę europejską. Oczywiście nie należy tylko zakazywać połowów. Bo wiemy skąd inąd , że jak nie ma wędkarzy to są panowie od „pup”, sieci i prądu. Dlatego rozwiązaniem jest wprowadzenie limitów (Łupawa), czasowego zakazu połowów z łodzi (Topiele), zakaz zabierania ryb itp. Jestem przeciwnikiem zarybiania gatunkami obcymi naszych wód. Oczywiście rozumiem np. karpiarzy, że chcą łowić te piękne waleczne ryby.
Jednak nie powinniśmy wpuszczać ich tam gdzie ich brak. Jak już są to trudno, ale nie zchwaszczajmy nowych łowisk. Każdy wie jak dla rzek fatalny było zarybienie tęczakiem czy źródlakiem. Po pierwszej euforii nasz rodzimy potokowiec został prawie wykończony. Mam żal do PZW Koszalin , że nie przeciwstawiał się należycie budowie hodowli na górnej Radwi czy Grabowej. Dziś to już szkoda słów. Dobrze , że chociaż udało się zablokować hodowlę na pięknej pstrągowej Chocieli. Bywają też zarybienia jak ja to nazywam romantyczne. Są fajne ryby na świecie więc zawleczmy je do naszych wód. W większości te romantyczne zarybienia kończą się fiaskiem. Warto tu podać zarybienie Gwdy głowacicą. Piękna historia ale nieskuteczna. Podobnie zarybienia okręgu PZW Koszalin sumem (Rosnowo, Hajka, Kamienne, Kwiecko). Oczywiście sporadycznie ktoś tam suma zahaczy, ale to nie jest skuteczne zarybienie. Może zabrakło pieniędzy i determinacji, a może po prostu był to błąd!!! Albo zarybienie Jeziora Rosnowskiego boleniem. Jako ciekawostka fajne, jednak ichtiologicznie fiasko. Niech balet boleni odbywa się na Wiśle jak w czasach Jerzego Putramenta. Była też idea zarybienia trocią jeziorową łowiska Rosnowo. Rozumiem piękny cel jak to pstrągarz łowi troć w górnej Radwi. Jednak dziś nie ma już po tym śladu. A szkody są i stracone pieniądze. Zmorą polskich rzek nie jest brak zarybień, ale kłusownictwo i brak skutecznych przepławek na wszystkich prawie rzekach. Konkludując , chcę zaapelować o naturalne zarybienia oparte o wiedzę ichtiologiczną , które kierują się zasadą naturalnego tarła, czasowego odpoczynku łowisk od wędkarzy i popierania zwiększania populacji ryb które są w akwenie i dobrze się tam rozwijają. Łowiska szczupakowe – szczupakiem, linowe- linem itd.