Bolenie...
Bartosz Kowalaki (myidis)
2017-02-20
Bez namysłu.
Sierpień 2015
Dzwoni telefon:
-Halo?
-Cześć Bartek, tu Sebastian, jadę dziś z kumplem na biwak nad Bug, ale on nie wędkuje, może byś mi pokazał jakąś hehe miejscówkę na suma?
Bez chwili namysłu odpowiadam, że ja się już idę szykować i jak będą jechać, to niech po mnie zajadą.
Idealnie, w końcu będę mógł pojechać na ryby! Pakuję coś do jedzenia, wodę, spinning i dwie gruntówki które od lat dzielnie służą mi jako „żywcówki” na każdego drapieżnika.
Trzeba wykorzystać okazję – samochód w warsztacie, do najbliższej rzeczki 12km a ja z rowerem nie jestem na „ty”, w sumie to ostatni raz wyciągnąłem go z szopy w gimnazjum, a zresztą.. każdy ma w sobie trochę lenia.
Przed bramą rozkładam leżak, znoszę cały sprzęt i czekam..
Tak, ten czarny Golf IV wyłaniający się z oddali zwiastuje letnią przygodę.
Dzik-a plaża..
Całą drogę chłopaki zagadują jak tam mijają wakacje – w sum’ie spoko, ciągle jeżdżę na ryby, złapałem kilka większych sumów, cośtam chłopakom opowiadam, no ale nadchodzi pora by wybrać miejscówkę, zbliżamy się do rzeki.
Tym razem wybór pada na „dziką plażę”, jedno z moich ulubionych letnich miejsc, mało osób o nim wie; zresztą jest to też idealne miejsce na biwak, Sebek zarzuci wędki a dla Mateusza jak znalazł – kontakt z dziką przyrodą.
Nad wodą jesteśmy stosunkowo późno, bo dopiero o 16 z groszami, ale jak to mawiał mój Tata – w dzień można złapać tylko uklejki i biegunkę, prawdziwa zabawa zaczyna się wieczorem..
Specyfika tego miejsca polega na jego umiejscowieniu, znajduje się ono między lasem a mokradłem, ciężko tam dojechać, ale widok zapiera dech – ryby też jest pod dostatkiem.
Dzika plaża rtozciąga się na około 100 metrów, wchodząc aż do połowy rzeki, pojawia się tylko kiedy poziom wody w rzece jest niski. Po drugiej stronie rzeki nurt przyspiesza i jest głębiej, bo miejscami 3-4metry, co w porównaniu z okolicami plaży (1-2metry max) rzeczywiście kontrastuje, ale wybrałem plażę bo to właśnie w nocy w okolicach plaży zbierze się drobnica, za którą podążają drapieżniki – w tej okolicy głównie sumy i sandacze.
Nigdy nie stosuję żyłek grubszych niż 0.24, moim celem są sumy nie przekraczające 150cm, co przy takiej średnicy żyłki jest wystarczające i pozwala mi na względnie delikatne zaprezentowanie przynęty – odnotowałem też większą ilość brań na delikatniejsze zestawy (zawsze w podobnych miejscach stawiam jedną „grubszą” i „chudszą” wędkę, nie muszę chyba mówić który zestaw cieszy się większym wzięciem wśród drapieżników).
Szybkie ogarnięcie na miejscu, wypakowanie samochodu i do akcji: jako pierwsza w ruch idzie wędka spinningowa, zakładam oliwkowego woblerka długości 4cm i robię szybki zwiad.
Spacerując wzdłuż brzegu zauważam śladu bobrów, dzików, nawet sarnie bobki – dobry znak – myślę, rzucając raz za razem, lekko mącąc tym samym nienagannie gładką taflę wody.
Ostatni rzut wzdłuż brzegu i.. jest! Mocne uderzenie i odjazd w rzekę – towarzysz Bolek w pełnej krasie wyskakuje nad wodę prezentując swoją srebrną zbroję. Walczy zacięcie, ale tym razem nie ma szans, resztaki sił robi kilka odjazdów i daje za wygraną.
Wygiągam go na brzeg, mierzę (65cm), robię zdjęcie i wypuszczam. Zbliża się 18, okonie nie dają znaku życia więc wracam do obozu.
PUK PUK, TO MY
Zanim zdążyłem się obejrzeć słońce zaszło za choryzont, Sebastian nie zapomniał o mnie i nałapał uklejek – co za ulga – Mateusz rozpalił ognisko i dumnie oznajmił, że najwyższa pora na kolację.
Bez pośpiechu każdy z nas zjadł po kiełbasie, ale nie to dla mnie i Sebastiana było najważniejsze w tym wyjeździe, poza zarzucić wędki.
Wszystkie sumy złowiłem na uklejkę lub krąpia, rzadko nastawiam się na łowienie w nocy na rosówki, są mniej uniwersalne i ewentualny przyłów nie będzie tak spektakularny jak w przypadku uklejki, zresztą – nie ma zasady, ale skoro celujemy już w suma a nie „sumika” to większa przynęta pozwoli nam na odsianie choćby odrobiny tych mniejszych okazów i zaoszczędzi nam nerwów.
Ja stawiam dwie wędki na ukleję, na szczytówce sygnalizator a’la „gruchawka” i wędruję w stronę ogniska. Sebastian przeczytał kiedyś w Wędkarzu Polskim, że rosówka to niezawodna broń i że jego interesują tylko największe sztuki i rosówka to jest w ogóle najlepsza i kropka – nie zamierzałem ciągnąć z nim tej wymiany zdań więc przytaknąłem mu i sypnąłem kolejną złotą myślą mojego Taty „ja Ci dobrze radze rób jak chcesz” kończąc wypowiedź z szerokim uśmiechem na twarzy.
Mijały sekundy, minuty, godziny, dni.. No dobra, może nie dni, ale koncert świerszczy i szeroko pojętego „robactwa” wydłużał do granic możliwości tę jasną noc. Mógłbym przy tym zasnąć; ciepło ogniska, świerszcze.. Jednak rozmowy kolegów mi to skutecznie uniemożliwiały.
Na pierwsze branie czekałem do północy.. Najpierw jedno gruchnięcie i za nim jak grad następne! Żyłka uciekała z kołowrotka jak szalona, produkując tym samym jeden z moich ulubionych dźwięków, „tyrkotanie” hamulca w kołowrotku.
Podbiegam do wędki, zacinam i czuję że mam do czynienia z czymś dużym.
Chol na ślepo, nikt nie może znaleźć latarki... „No przecież była, sama se nie uciekła co nie” narzeka Mati.
Sebastian właczył latarkę w swoim telefonie, ale zamiast świecić mi, szuka latarki..
- Za jakie grzechy..- myślę, ale w końcu Sebastian przybiega z latarką.
Teraz wiem z czym walczę – To Boleń, całkiem ładny w dodatku.
Po kilku bardzo długich sekundach ryba ląduje w podbieraku, miarka w dłoń (75cm) zdjęcie na pamiątkę i wypuszczamy, ku zaskoczeniu Mateusza.
- No ale żeby taką rybę!? ŁOLABOGA – Mateusz nie wierzy własnym oczom i wraca do ogniska.
Resztę nocy rozmawialiśmy właśnie o C&R, że największe ryby składają najwięcej ikry, że każdy by chciał łapać duże ryby itp.
Sporadycznie przerywały nam nietoperze, które stawiały nas na baczność ilekroć któryś z nich uderzył o żyłkę.
Woda wydawała się żyć własnym życiem, co chwilę coś pluskało, jednak dziwnym zrządzeniem losu – wszędzie tylko nie u nas.
Gwałtownych uciech koniec.. Spokojny?
Nad ranem mokradła przyniosły nam mgłę nad głowy, promienie wstającego słońca wysuszyły rosę a śpiew ptaków skutecznie postawił nas na nogi.
Noc minęła nam błyskawicznie, ale dopiero po braniu. Czekaliśmy z niecierpliwością na powtórkę, wydawało nam się niemożliwym by tylko ta jedna ryba patrolowała okolice plaży.
Kawa, papieros, śniadanie – właśnie zabierałem się za poranną kiełbaskę z pomidorem, kiedy usłyszałem i zobaczyłem jak szczytówka mojej wędki znowu zaczyna tańczyć w przód i w tył, produkując tym samym mój ulubiony odgłos „tyrtyrtyr..” który dźwięcznie wydawał kołowrotek.
Powtórka z rozrywki, podbiegam, zacinam, tym razem ryba nie jest tak duża, ale też jest waleczna, wykonuje kilka majestatycznych skoków i ląduje w podbieraku!
Znowu boleń.. miarka (63cm) zdjęcie i do wody.
Sebastian nie wierzy własnym oczom, wydaje mi się że pierwszy raz widział żeby ktoś podczas wyprawy na noc złowił trzy bolenie.
Stwierdziłem że tym razem to ja się poddaję i ryby mnie pokonały.. miały być sumy i sandacze, a skończyło się na trzech „srebrnikach”.. Spakowałem wędki i rozsiadłem się na krześle przy ognisku, śmiejąc się chyba już sam do siebie – pacz jak te ryby potrafią zaskoczyć.. – pomyślałem wtedy, ciesząc się z niespodziewanego przyłowu.
Sebastian złapał wtedy tylko katar i kilka uklejek, rosówka okazała się nieskuteczna tej nocy, a Mateusz zrobił masę zdjęć ptakom – tak, to była jedna z najlepszych letnich przygód, które mnie spotkały.
Ciekawe czym rzeka zaskoczy mnie w tym sezonie..?