Sylwestrowo-pożegnalny,wypad ekstremalny
Ryszard Troncik (rysiek38)
2017-01-01
Tegoroczny sezon (a może i cała moją wędkarska przygode) postanowiłem zakończyć z tzw. przytupem czyli w możliwie ostatni dzień ,a co jak co ale właśnie Sylwester nadaje sie do tego doskonale i ta myśl chodziła mi po łbie przynajmniej od dwóch tygodni.
Tylko co,jak i gdzie ?- Postawiłem na Brynicę ,odcinek za zaporą w Kozłowej górze oczywiście ze spinem ,smaczku dodawał fakt że mimo tego że to w miarę blisko to moja noga jeszcze tam nie postała - dojazd niespecjalny ale ciagnie jak cholera.
Mam farta - kumpel zaoferował podwóz czyli zapowiada się świetnie a jak wrócę ? o to bedę martwił się potem...
Na zaporze jestem około 14-tej,rzut oka na rzeke (stan ok. i wolna od lodu) w przeciwieństwie do jeziora pięknie skutego lodem,chciałem walnąć fotkę ale mgła i myśl że odbijający się zachód słońca będzie ciekawszy więc postanowiłem zostawić to sobie na powrót (pierwszy bład tego dnia) i teraz tylko problem by sie tam dostać...Idąc wzdłuż wału wypatrzyłem nieźle wydeptaną ścieżkę i postanowilem też z niej skorzystać,bylem już prawie na dole chcąc skierować sie w stronę lasu gdy jakis furiat zaczał się wydzierać - tu Q-wa niema przejścia - WRACAĆ , odrzekłem aspokojnie : przecierz widzę że jest a chce się dostać jedynie pod las na co ów ciec odpowiada - może i jest ale nie dla Q,,a wędkarzy ,no to jak mam się tam dostać odpowiedziałem spokojnie -naokoło usłyszalem (nastepnego wyrazu nie zacytuję) Spojrzałem na teren i popełniłem nastepny błąd tego dnia bo obrałem przeciwny kierunek.
Cofnąłem się do początku (a trza było iść na koniec)zapory i wybrałem kierunek południowy wschód ,pierwsze kilkadziesiat metrów w miarę ok . ale z kazdym krokiem było tylko gorzej -na taką plataninę gałęzi dawno nie trafiłem ale po chwili "przejasniało"niestety nastepna niespodzianka w postaci jakiegoś rowu melioracyjnego skutecznie utrudniła dalszy marsz,poszedłem wzdłuż i znalazłem "przeprawę" kilka powalonych gałęzi - udało się ! Jest czyściej ale to tylko cisza przed burzą bo przede mną następna przeszkoda-głębsza i szersza ale jest i miejsce gdzie można zaryzykować przejście co też ze skutkiem uczyniłem .
Prze de mną następne "krzaczaste zasieki"ale dalej widzę przestrzeń - jest ok uśmiechnąłem sie sam do siebie.do momentu aż nie poruszyłem pierwszych gałęzi i stanąłem twarzą w twarz z dwoma rozpędzonymi dzikami,pruły jak w kreskówce wzbijajac chmurę ściółki za sobą -jedyne wyjście to szybka ewakuacja ,niestety kij w jednej ręce a plecak przytrzymuje drugą nie ułatwia zadania i w efekcie niezbyt fortunnie znalazlem się w wodzie,pierwsze co to delikatnie rzuciłem osprzęt na przeciwległy brzeg...
Pomyślałem głębokość peryskopowa :-) (aż dziwne że nadal humorek mnie nie opuszcza)Plecak i kijek bezpieczne,teraz tylko pozostało się "wybłądzić" z tej pułapki co też się stało po krotkiej walce z lodowatą woda wodą i gąszczem drobnych ,zatopionych gałęzi...
Jestem znów na brzegu - postęp polega na tym podobno by przeć do przodu a nie cofać się , postanowilem więc iść do przodu,wzdłuż rowu do bardziej przerzedzonego lasu i obejść owe feralne miejsce (W GŁOWIE NIE ODPUSZCZĘ)
Przede wszystkim przydałby się jakis pieniek by spocząc chwilke i na początek pożądnie sie "wykręcic"i usunąć nadmiar wody z butów no i przy okazji pozbyc cisnących się do łba wspomnień z zimowego poligonu - tam przynajmniej spyrol z mig-ów byl he he !
Pieniek jest wiec po szybkiej akcji dalej w drogę ,niestety krzaczory znow gestniejąa i słońce zbliża się do horyzontu...nie ma szans .nie dotrę przed zachodem a nawet jak by to bedzie problem z powrotem bo na co sie kierować jak teren calkowicie nieznany.
Postanowiłem wracać ale bardziej na przełaj co w sumie nawet sie opłacało,obrałem azymut na zachodzące słońce i biorąc pod uwage czas odbiłem o jakies 15 stopni w lewo.
Dotarłem do ścieżki rowerowej a ta co się okazało po kilkuset metrach biegła obok urokliwego stawu (łowisko specjalne Szachta-nareszczie wiem gdzie to jest). Być może Bóg da i je jeszcze kiedyś poznam w co wątpię ale o tym potym...
Ściezką dotarłem do drogi,ruchliwa ale jakby nie ta na którą liczyłem się dostać,chwila namysłu i już wiem że ciut za bardzo odbiłem czyli od celu dzieli mnie z kilometr..
Krotka przerwa na pieńku i chwilka na poprawę krązenia w stopach -mrozik robi swoje ! Po kwadransie cywilizacja i prawie na przeciw przystanek i właśnie nadjeżdżający ,interesujacy mnie autobus.
Trafiło mi się jak ślepiej kurze ziarno czyli miejsce przy nagrzewnicy ,zluzowalem sznurowadła i dawaj nogi na owe ustrojstwo ,full wypas ! narazie przede mną niecała godzina komfortu i osiągnę Siemianowice...
Z przesiadkowym tez mi sie poszczęściło bo tylko 10 minut przestoju...
Jestem w domu i czeka mnie kolejny egzamin a mianowicie odwiedziny Matki,zależy mi na tym bardzo ale ile mozna robic dobrą minę do złej gry ale wyszło calkiem pozytywnie...
A teraz czas na bardziej smutny wątek tej chistorii ,nie będę ściemniał i powiem wprost ze nie najlepiej ze mną i kolega "raczyńki"skutecznie robi swoje tak że był to raczej moj ostatni sezon i właśnie tak chciałem go zakończyć być może powoli żegnając się z Wami czyli ostatniego dnia! Być może jakiś cud się stanie i troszkę jeszcze mi zostało ale zbytnio na to nie liczę a nawet jakby to karty i tak nie opłacę a i cały mój sprzęt w lombardzie choc korci mnie jeszcze "po pstrągować" i troszke pożyć !!! Niestety na jakąś stałą fuchę nie mam co liczyć bo co chwilę jakieś badania :-(
P.S. Ten kielich winka to za Waszą i za Waszych bliskich pomyślność w nowym roku !!!
POŁAMANIA !
rysiek38
- uwaga -tekst napisany po kilku toastach :-) - bez korekty i czytania !