Wędkarska teoria wszystkiego
Piotr Zygmunt (barrakuda81)
2016-01-05
Ryby nie przestają nas zaskakiwać. Każdy wyjazd to nowe okoliczności, nowe wyzwania i konieczność sprostania wyszukanym gustom naszych zdobyczy. Nie ma chyba wędkarza, który wierzy w to, że wszędzie i zawsze jest w stanie zakończyć połów imponującym wynikiem. Od dziesięcioleci staramy się poznawać zwyczaje ryb, definiować ich zachowania i preferencje środowiskowe oraz pokarmowe. Wciąż wyznaczamy w wędkarstwie nowe kierunki, trendy i przecieramy szlaki. Próbujemy scharakteryzować zachowania gatunków na których połów się nastawiamy bo naturalną, ludzką rzeczą jest chęć podporządkowania sobie otaczającego nas świata, wtłoczeniu go w schematy, które sami tworzymy. To byłoby niebywale wygodne bo wyobraźcie sobie sytuację kiedy jedziecie nad wodę z zamiarem połowienia sandaczy, wybieracie odpowiednie według wszelkich prawideł miejsce i czas i ...wyciągacie komplet w dziesięć minut. Piękne prawda? Szkoda tylko że ( a może na szczęście ) nie jest to możliwe. Strach pomyśleć jak szybko pozbylibyśmy się resztek ryb z naszych wód...
W wędkarskiej prasie, książkach czy innych mediach poświęconych naszemu szlachetnemu hobby można znaleźć wskazówki uznanych autorytetów dotyczące interpretacji zachowań ryb, dopasowaniu przynęt do warunków, czy wybrania odpowiednich miejsc. Nigdzie nie jest jednak napisane, że są to jakieś prawdy objawione o czym z pewnością sami autorzy niejednokrotnie się przekonali. Bywa, że wszelkie znaki na niebie i ziemi zwiastują udany dzień nad wodą a rzeczywistość doprowadza do totalnej frustracji...
Jedyna reguła - brak reguł!
Od czterech dni panuje idealna pogoda. Październikowy, wędkarski raj. Ciśnienie "stoi", wiatru niemal zero. Dwie wyprawy z rzędu z sukcesami. Padło kilka ładnych sandaczy, było sporo brań. Warunki na miejscówce bez zmian - piękna, wiślana rynna ze spokojnym uciągiem. Żadne prognozy nie zwiastują zmian...
Cały dzień biczowania wody i nawet skubnięcia! Gdzie są ryby?! Przecież dwa dni z rzędu było tu eldorado... Pełna porażka! Jak można być czegokolwiek pewnym? Takie przykłady można mnożyć.Każdy z nas z biegiem lat i zdobywanym doświadczeniem wypracowuje własne teorie na temat zachowania ryb. Wiele z nich się sprawdza a inne traktujemy z przymrużeniem oka. Kto z nas nie słyszał porzekadeł w stylu: "...gdy wiatr ze wschodu to na ryby szkoda zachodu..." , albo "...pada deszczyk - bierze leszczyk..."?
Ja również doszedłem do pewnych wniosków. Na wyniki połowów składa się tak wiele czynników, że trudno byłoby je wszystkie choćby wymienić ale przy założeniu że znamy swoje wody można pokusić się o skonstruowanie pewnych wzorców zachowań ryb. Mam świadomość, że trudno cokolwiek przewidzieć na 100 % ale powtarzalność tych sytuacji dała mi do myślenia...
Wyzwolić bestię...
Ładny listopadowy dzionek. Pogoda i wiatr jak w poprzednich dniach. Okonie współpracowały ze zmienną ale przyzwoitą częstotliwością. Spuszczam ponton na wodę - jest już naprawdę chłodna! Wędki, graty na pokład i ahoj przygodo!
Płynę od razu na pewną miejscówkę. Do jeziora uchodzi tu niewielka rzeczka. Spora koncentracja drobnicy - to idealna stołówka dla pasiastych zbójów. Obserwuję na spokojnej tafli wody pierwsze nieśmiałe ataki drapieżników.
- Łatwizna! - pomyślałem. Z racji niewielkiej głębokości wody używam tu bardzo delikatnego sprzętu. Na pewniaka podpinam do agrafki przyponu trzycalową gumeczkę świetnie imitującą uklejkę. To niekwestionowany killer na tej wodzie - jeszcze mnie nie zawiódł.
Kwadrans później zaczynam się niepokoić... Brak jakiegokolwiek kontaktu z okoniami jest co najmniej zastanawiający. Przecież tu są! Zmieniam sposób prowadzenia i rozmiar przynęty na mniejszą. Nadal nic... Zakładam motoroila, potem gumeczkę w kolorze denaturatu. Następnie czarną, zieleń z brokatem i wciąż brak efektu. Po godzinie wpadam niemal w psychozę! W akcie desperacji wyjmuję z pudełka najbardziej schizofrenicznie ubarwioną obrotówkę jaką widziałem. Normalnie o tej porze nie stosuję już błystek ale w tych okolicznościach jestem pod ścianą. Fluo żółte skrzydełko mojej dwójki comet z krwistoczerwonym chwostem śmiga ze świstem nad głową gdy rzucam nim z dużą siłą w kierunku resztek gnijącej już roślinności. Błystka dotyka wody i zaczynam niespieszne zwijanie. Łowię bez wiary i przekonania, od niechcenia kręcąc korbką kołowrotka. W drugim rzucie uderzenie tępe jakbym najechał na foliowy worek na dnie! Nawet nie zacinam bo ryba od razu odjeżdża kilka metrów. Po chwili luz... Spadła. Jestem w szoku! Ręce trzęsą się z emocji. Ponawiam rzuty. Kolejne puknięcie i siedzi! Po krótkiej walce ładny trzydziestak ląduje na pokładzie, zaraz po nim trzy kolejne! Nie mogę uwierzyć w to co się dzieje! Wreszcie branie dnia. Kij gnie się niemal po rękojeść - w końcu to witka do 5 gram wyrzutu. Ryba szaleje trzepiąc łbem a kołowrotek raz po raz terkocze oddając cienką jak pajęczynka plecionkę. Mam go już przy burcie. Czterdzieści centymetrów nie wyjęte! Pod wodą widzę przez chwilę pasy i krwistoczerwone płetwy mojego przeciwnika. Wjeżdża pod ponton i spina się pozostawiając mnie w stanie głębokiej psychozy... Pozbierawszy się łowię jeszcze kilkanaście mniejszych okoni i dwa wymiarowe szczupaczki. Niezły wynik. Potem brania ustają. Z niedowierzaniem patrzę na błystkę, która dała mi dziś tyle ryb... W ołowianej, listopadowej toni wyglądała jak pisanki pod choinką! W życiu nie założyłbym tej przynęty w normalnych warunkach. Najwidoczniej tego dnia tak irytowała ryby, że decydowały się na atak. Być może agresja lub zachowania terytorialne zadecydowały o moim sukcesie.
Błystka powędrowała do pudełka i jak dotąd, choć czasem po nią sięgam, nie skusiło się na nią nic więcej. Czary...
Złota godzina.
Pewien znajomy, starszy wiekiem i doświadczeniem wędkarz pokazał mi kiedyś pewną powiedzmy... metodę a raczej swoje specyficzne podejście do wędkarstwa spinningowego.
Twierdził, że całe to bieganie nie jest dla niego. Obierał jedno konkretne miejsce sobie dobrze znane, które typował w oparciu o znajomość wody i trzymał się go kurczowo przez cały jesienny dzień! Jego zdaniem ryby są aktywne czasem zaledwie kilkanaście minut w ciągu dnia a on nie ma zamiaru tego przegapić. Spiningował zatem uparcie młócąc wodę od rana do wieczora. Były dni że schodził z wody o kiju ale w 90 % przypadków zawsze dostawał ryby!
Kiedyś cierpliwie przyglądałem się jego wyczynom uczestnicząc w swoistym "eksperymencie" wspólnego wędkowania w jednym miejscu. Piekielnie to nudne i nie dla mnie kiedy przez pięć (!) godzin nie ma nawet skubnięcia jednak przyszło takie pół godziny kiedy w myślach okrzyknąłem tego wędkarza geniuszem! Ryby nie wiadomo dlaczego nagle wpadły w prawdziwy amok waląc w nasze wabiki jak oszalałe - na te emocje warto było czekać!
Nikogo nie namawiam do takiej formy spiningowania ale przypadek ten wart jest przemyślenia.
Wnioski nasuwają się same.
Po pierwsze nad wodą istotnym atutem jest znajomość łowiska. Nie wszystko da się przewidzieć ale łatwiej wytypujemy odpowiednie miejsce i czas.
Druga sprawa: zmieniajmy przynęty! Czasem to niestety konieczne choć wolałbym łowić "na pewniaka" swoimi ulubionymi wabikami... Ryba nie zawsze żeruje aktywnie, czasem trzeba ją wkurzyć lub wtargnąć na jej teren - wtedy zaatakuje! Czy ryby widzą kolory? Tego nie wiem ale kontrastujące odcienie na pewno. Każdy rodzaj ruchu za to odczuwają diabelnie precyzyjnie i tu kłania się praca przynęty. Warto eksperymentować gdy "killery" zawodzą!
Kwestia trzecia to pogoda. Jak pokazuje życie na rybach nie ma tej złej ani zbyt dobrej. Zwłaszcza gdy pada bo ryby i tak mają "mokro". To jeden z najmniej zbadanych czynników mających wpływ na żerowanie ( albo raczej brania ). Często wszelkie dogmaty "biorą w łeb"... Niezwykle ważna jest determinacja wędkarza. Nie wolno się zrażać niepowodzeniami i kombinować bo przecież po to przyjechaliście aby postarać się złowić rybę.
W końcu czynnik przez wielu pomijany a w moim mniemaniu najważniejszy. To według mnie przynajmniej 70 % powodzenia na łowisku - szczęście. Jak bowiem wytłumaczyć sytuacje wielu z pewnością znane, kiedy w danym miejscu łowi wędkarski guru, mentor i nie ma nawet brania gdy po chwili ( przepraszam za dosadność sformułowania ) wędkarski frajer z bazarowym sprzętem i byle blachą wyciąga z tegoż samego miejsca metrowego szczupaka. Ja byłem świadkiem podobnego "zajścia". Trzeba mieć fart żeby zaciąć okaz, reszta to odpowiedni sprzęt, zimna krew i umiejętności. Nasze przygotowanie do łowienia, sprzęt, wiedza, znajomość łowiska czy kunszt wędkarski to i tak nie więcej niż 25 % sukcesu ale proponuje nad nimi popracować bo kiedy już na drugim końcu zestawu zagości ryba życia to na błędy i niedociągnięcia miejsca nie będzie!
Połamania kija w nowym roku!