Zaloguj się do konta

Siwy...czyli zimowy kleń

Siwy…
Grudniowy poranek sprzed dobrych kilku lat i nieplanowany dzień urlopu. W domu pustka, dzieciaki w szkole, żona w pracy a ja zastanawiam się nad kolejnym „porządkowaniem” pudełek i pudełeczek ze swoimi skarbami. Dopijam poranną kawę zerkając, to na płomyki w kominku, to na padający za oknem gruby śnieg. Pojawia się myśl: a może tak wyskoczyć na chwilkę nad rzekę, bo w końcu pieszo zimową porą, to tylko kilkanaście minut. Na termometrze około zera i podjęcie decyzji: w dół czy w górę rzeki?. Góra to przejście przez bród i znacznie bliżej do znanych i w miarę sprawdzonych miejscówek a dół, to kawał drogi pieszo do trzech, ale prawie pewnych dołków. Pakuję pudełka z tradycyjnym zestawem przynęt: pierwsze z woblerami, drugie z „żelazem” i trzecie z gumami. Na koniec dorzucam jeszcze małe pudełko z kilkunastoma woblerami po poprawkach - do sprawdzenia w nurcie rzeki. 

Wychodzę i czuję, że nawet jeśli „ogona” nie zobaczę to i tak będzie fajnie. Dochodzę do miejsca, gdzie muszę skręcić w prawo, albo w lewo i postanawiam rzucić wahadełkiem (bo monety nie mam przy sobie) jak spadnie wypukłym to idę do góry w prawo a jak wklęsłym, to idę w przeciwną stronę. Wypukłe - czyli idę w górę. To nawet dobrze, bo będę szybciej nad rzeką. Po kilku minutach jestem na brzegu zimowej, ołowianej wody…. Cisza taka, że aż kłuje w uszy, słychać tylko dzięcioły stukające co jakiś czas w pnie starych topoli i spadające z gałęzi krople wody w powolny nurt rzeki.

Muszę przejść na drugą stronę .Woda kilkanaście metrów powyżej mnie ma poniżej metra głębokości więc większych problemów nie mam. Jeszcze tylko około 300 metrów w górę rzeki i jestem na miejscu. Siadam na pniaczku zapalam papieroska (wtedy jeszcze paliłem) i patrzę na wodę. Tu na starej zapomnianej opasce może być różnie, w nurcie kilka sporych kamieni a za nimi dołeczki z głodnymi rybami - jakie widzę oczami wyobraźni! Wybieram woblera imitującego kiełbia i rzucam w poprzek rzeki. Staram się go prowadzić tylko kijem bez pomocy kołowrotka tak ,żeby zaliczyć jednym spływem trzy kamienie. Po kilku rzutach zmieniam woblera na małego okonka i ponawiam próbę skuszenia czegokolwiek. Kolejne zmiany rodzaju, wielkości i kolorów przynęty bez rezultatu, więc czas zejść trochę niżej na spory i obiecujący dołek.
Zakładam niewielkiego, prawie czarnego woblera, rzut skosem w dół rzeki i powolutku z przerwami prowadzę go pod prąd wzdłuż kamienistej opaski. Branie dość delikatne odruchowo zacinam i czuję, że mam coś fajniejszego. Klenik około trzydziestki sprawia mi sporo radości, wyhaczam szybko i już właściwie mi to wystarczy. Jak mawiał kolega Janek: „najważniejsze, żeby ręka rybą śmierdziała” więc jest o’key. Kolejne rzuty bez brań. Znowu zaczynam od malutkiego brązowego ripperka. Po bodajże trzecim rzucie czuć charakterystyczne podskubywanie okonia, ale zacięcie chybione. Zmiana na czarnego twisterka i około piętnastocentymetrowy okonek leży na śniegu, obok mnie. Szybko wypinam starając się go jak najmniej dotykać ciepłą ręką i próbuję złowić drugiego.

Kolejne zmiany przynęt bez efektu, więc znowu zmieniam miejsce. Schodzę w dół oddalając się nieco od rzeki, bo chcę ominąć płytszy odcinek a nie spłoszyć ewentualnie ryb. Słyszę dziwne odgłosy dobiegające znad wody i podchodzę ostrożnie na kolanach do skarpy, aby zerknąć w dół. Wychylam głowę i plusk jakby ktoś wrzucił worek cementu do wody. Serducho podskakuje mi do gardła a bóbr odpływa sobie w dół rzeki. Trzeba pewnie będzie odpuścić następny dołek, bo ryby pewnie spłoszone, ale postanawiam na uspokojenie sprawdzić poprawione woblery.

Siadam na pieńku, odpalam fajeczkę, zakładam po kolei przynęty i wykonuję po dwa, trzy próbne rzuty. Ustawiam oczka, ewentualnie podginam i podpiłowuję delikatnie stery. Trwa to kilkanaście minut i idę niżej. Kolejne dwa dołki bez dotknięcia i dochodzę do ostatniego zakrętu z opaską i dość głębokim dołkiem. Choć zimową porą staram się unikać brodzenia, bo w czystej zazwyczaj wodzie podniesiony z dna muł, który zalega pod i między kamieniami skutecznie płoszy większość ryb, to wchodzę do wody po to, by móc oddać celniejszy rzut w pobliże zatopionego korzenia. Stawiam ostrożnie krok za krokiem, aby jak najmniej osadu podniosło się z dna. Kilkadziesiąt rzutów woblerami, wirówkami i wahadełkiem z myślą o kleniu, nie przynosi żadnych efektów, więc zakładam twistera licząc na okonia. Pierwszy rzut i już mam pierwszego malucha, wypinam w wodzie i w drugim rzucie mam następną rybę podobnej wielkości. Kilka kolejnych rzutów bez brania, więc wycofuję się i schodzę kilkanaście metrów niżej na granicę dołka.
Rzut i mam okonia a obok niego dwa następne próbujące wyrwać mu gumkę z pyska. Przytrzymuję go przez moment na długość wędki, patrząc czy dadzą radę, bo zapięty jest za koniuszek górnej wargi. Dziwne, ale kontem oka widzę wynurzającą się powoli z dołka sporą rybę. Jakby nie zwracała na mnie uwagi, zbliża się do okoni, z których dwa wolne błyskawicznie znikają. Ogromny! W dziwnie szarym, siwym kolorze (tak cały czas go pamiętam) kleń uderza w zapiętego malucha, który znika w jego paszczy a ja czuję na kiju potężne uderzenie i …luz… .Stoję jak głupi bez ruchu patrząc w miejsce, gdzie przed momentem była ryba (wiele bym dał żebym mógł zobaczyć wyraz swojej twarzy w tym momencie) i skręcam żyłkę klnąc pod nosem. Przynęta jest, więc okonek został zerwany z główki.

Podchodzę w miejsce, gdzie był kleń i próbuję ocenić jego wielkość, bo takiego jeszcze nie widziałem na żywo. Przykładam podeszwę do kamienia, przy którym nastąpił atak, dodaję, odejmuję, przeliczam to mniej więcej na centymetry. Oczywiście pomiar żaden, ale miał na pewno powyżej sześćdziesięciu centymetrów. Ile w rzeczywistości? - tego pewnie nie dowiem się już nigdy! No i jeszcze irracjonalna myśl, ile mógł mieć lat?
Już nie łowię. Schodzę około trzydziestu metrów niżej, siadam na kamieniu i zapalam papieroska. Tu zaczyna się odcinek prądowy, woda szumi na kamieniach. Na przeciwnym brzegu, na gałęzi, nad zatoczką siedzi zimorodek, którego kolory na tle śniegu wydają się aż nienaturalne. Cudo!! Niżej, na płyciźnie zauważam rzadkiego pluszcza, który nurkuje i spomiędzy kamieni spacerując po dnie, wydłubuje swoje smakołyki. Jest bajcznie!! Dociera do mnie, że to wydarzyło się naprawdę i ta ryba jest gdzieś niedaleko- właściwie obok mnie z pełnym brzuchem.

Czas wracać do domu i przygotować rodzince obiadek a przy okazji zastanowić się, czy przyjść tu jutro czy może pojutrze ? „Siwy na pewno jest w dołku i czeka na mnie… .
Byłem tam oczywiście nazajutrz i kilka dni z rzędu. Za każdym razem, kiedy jestem w tym miejscu wspominam wielkiego klenia i mimo wszystko ciągle mam nadzieję, że go kiedyś jeszcze spotkam. Zdjęcia do wpisu oczywiście z lat późniejszych.

zimowe klenie

Opinie (20)

ryukon1975

Wspaniałe klimaty Grzesiu. Po przeczytaniu takiego tekstu mam ochotę zadzwonić do skarbnika i umówić wizytę w celu opłacenia zezwolenia na rok 2015 czego jeszcze nie zrobiłem. Jednak czują ze szybko to zrobię by poczuć uroki zimy nad rzeką. [2015-01-11 19:36]

kostekmar

Grześ, jak zawsze cudownie. U mnie niestety otwarcie sezonu trociowego na zero i ciągle zero. Zostawiam piątala i połamania!!!! [2015-01-11 19:58]

grisza-78

Dreszcze mnie przeszły. Nie wiem, co napisać. Obyś tego KABANA kiedyś jeszcze zaciął i poczuł jego siłę. Niesamowity klimat, przez chwilę tam byłem.... Pozdro Grześ !!!!! [2015-01-11 22:35]

marek-debicki

Dosłownie chwilkę po kąpieli mówię sobie, zerknę jeszcze na stronę portalu i okazało się, że wykonałem strzał w dziesiątkę. Trafiłem na Twój piękny materiał, obejrzałem z nutką zazdrości zdjęcia i nie pozostaje mi nic innego, jak tylko serdecznie pogratulować. Pozdrawiam i *****pozostawiam. [2015-01-11 22:36]

Pawelski13

Fajny opis na dobranoc:) [2015-01-11 23:15]

barrakuda81

Wreszcie pojawił się bardzo dobry tekst który z przyjemnością przeczytałem!Okres świąteczno-noworoczno-styczniowej totalnej stagnacji na portalu został przerwany bo już myślałem że umrę tu z nudów:-)Zawsze chciałem mieć gdzieś blisko taką niewielką,piękną rzekę z kleniami...Mam wprawdzie Wisłę ale to nie jest to samo...Gratuluję udanej wyprawy i wspaniałej przygody w zimowej scenerii.Ja nie próbuję nawet łowić kleni zimą, nawet wczesną wiosną mam z tym duży problem - po prostu nie umiem...a może już ich w Wiśle nie ma?Więcej takich wpisów poproszę.Z przyjemnością poczytam.*****.Pozdrawiam. [2015-01-12 10:35]

Nokillfish

Piateczka:) Dla takich chwil warto zyc:):)Polamania [2015-01-12 11:03]

moles4

Ja jutro wyruszam, chociaz wiatr wieje, zimno trzeba szukac :D [2015-01-12 13:17]

wartoslaw

Super tekst! Miałem bardzo podobną przygodę z kleniem, tylko że ja łowiłem wtedy na żywca i była to jesień...Udało mi się staruszka wyjąć, miał 61cm:) Życzę kolejnego spotkania z siwusem!:) 5* [2015-01-12 17:15]

PanciOxD

Czytałem z przyjemnością w drodze powrotnej ze szkoły :) Czytało się świetnie :) Z telefonu nie można było niestety ani skomentować ani ocenić ale już piąteczka leci :) GRATULUJE [2015-01-12 20:32]

grisza-78

Przyznam, że kolejny raz czytałem, bo chciałem jeszcze raz poczuć emocje. Z tysięcy wpisów na tym portalu mam dwa najbardziej ulubione - ten wpis oraz wpis @ryukona \"Porażka\". Oby więcej takich artykułów panowie ! Pozdro! [2015-01-12 21:50]

rafal-idler

Mogę tylko powtórzyć za kolegami: wreszcie wpis, który czyta się z zainteresowaniem! Pozdr. 5! [2015-01-13 00:41]

marciin 2424

To co najpiękniejsze w wędkarstwie zostało pięknie opisane :)***** :) I pozdrawiam. [2015-01-13 08:28]

Diablo

Na szczęście są jeszcze ludzie na tym portalu którzy umieją napisać ładnie, składnie, bez błędów i co najważniejsze ciekawie. Piona [2015-01-13 20:07]

pstrag222

***** pzdr.pstrag222 [2015-01-13 20:26]

Czarek7

:-) Aż się chce lecieć nad wodę !! Dobre opowiadanie. [2015-01-15 08:57]

użytkownik

Fajnie się czytało. Przy okazji powspominało i nakręciło. Dzięki. Pozdrawiam. [2015-01-15 23:29]

Jakub Woś

Dobry tekst. Mi kiedyś w holowanego półtorakilogramowego bolenia uderzył sum. Tuż pod nogami. Mało w gacie nie narobiłem :) [2015-01-16 22:06]

rocky1980

Super , może i ja kiedyś napiszę coś o moich zimowych kleniach.. [2015-04-06 10:11]

Julian

Co prawda nie jestem zapalonym spinngistą ale mam podobne ciągotki. Zima to dla mnie metoda na tzw. macanego .  Lekka przystawka , trochę zanęty, jakieś czrwone, kukurydza, białe i hajda na rzekę po wszystkich dołkach , nęcikach, zawirowaniach . Kiedyś naszego głównego bohatera było na Wiśle od ,,pyty "  teraz może bardziej w dołkach na środku rzeki siedzi.  Ps. Czasmi z Tarchomina  potrafiłem przydrałować do Mostu Gdańskiego.Tłoku ze zrozumiałych względów nad wodą nie było. Fajnie napisane. [2018-01-14 05:24]

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze Internautów.

Czytaj więcej

Łowisko Tuszynek

ŁowiskoNa Łowisko Tuszynek wybraliśmy się w drugiej połowie lipca na k…

Zimne ryby.

Przełom listopada i grudnia przywitał mnie przymrozkami, woda pomimo doda…

Społecznościowy Portal Wędkarski wedkuje.pl
2008 - 2024