Powrót na Eldorado
Mirosław Klimczak (Zander51)
2012-05-10
Pisałem już o tym w opowiadaniu o leszczach z J. Tejstymy. Na kilka lat „zmieniłem klimat”. Postawiłem łódkę na tym jeziorze. Ale mi ją porąbano i niestety musiałem wrócić nad swoją Łynę „jak skopany pies”…
Wróciłem skruszony nad rzekę mego dzieciństwa , 'gdzie jej woda czysta koi ból...’’, jak śpiewał Tadeusz Nalepa. I za karę, obrażona na mnie Łyna, nie rozpieszczała mnie wędkarskimi sukcesami. Pokornie znosiłem jej humory. W końcu to ja zawiniłem.
Nadeszła jesień roku pańskiego 2001. Mirek Sz. , mój stały kompan wędkarskich wypraw od kilkunastu lat, namówił mnie na wycieczkę po Łynie. Raczej turystyczno- krajoznawczą, bo jak twierdzili koledzy z naszego koła szczupak nie bierze. Mirek miał silnik i to zadecydowało, że zgodziłem się na wyjazd. Wariant z wiosłowaniem pod prąd do przystani w Stopkach , mając za załoganta ze 120 kg żywej wagi, absolutnie dla mnie nie wchodził w grę. Skusił mnie silnikiem, nową 2-konną Hondą.
I faktycznie, do prawie samej granicy nie mieliśmy nawet pobicia. No, jak tacy, 'fachowcy' jak my nie mamy kontaktu ze szczupakiem , to chyba ta jesień rzeczywiście jest kiepska . A jesień tego roku zaczęła się wcześnie. Tego dnia, 5 września liście mieniły się w słońcu czerwienią i żółcią . Wiele z nich opadło na wodę już i płynęło rzeką. To najgorszy okres na szczupaka. Ten 'wariat’’ atakuje wszystko co płynie i jest tak zdezorientowany i zmęczony, że przepuszcza przynętę , płynącą koło jego pyska.
Jednak udało mi się wyłuskać jednego kilowca z zielska. Humory poprawiły się nam zdecydowanie. Odzyskaliśmy wiarę w ludzi... znaczy w ryby. Zaczynało się chmurzyć, kropił przelotny deszcz. Dochodziło południe. Mirek mówi, że skoro tyle przepłynęliśmy, to wypada zobaczyć jak wygląda to nasze 'magiczne’’ zakole. Nie zaglądaliśmy tutaj od lat. I spłynęliśmy dryfując pod tablicę z napisem Granica Państwa. Pierwsze brania były na prostce, za zatopionymi gdzieniegdzie pojedynczymi drzewami. Mirek stracił ogon, a raczej szczupak obciął ogon rippera. Ja mam ataki z opadu, ale nie mogę zaciąć. Co za diabeł, atak za atakiem. Tylko plecionka drga. Nie nadążam nawijać jej na kołowrotek a już ucieka w bok. W czasie jednego poderwania ze dwa ataki. Nic nie mogę zaciąć. Główka 6 g i biały ripper Predator. Zmieniam na 9g. Cięższej nie mam. Nie łowiliśmy nigdy cięższymi. Opada dużo dalej i nie ma już po drodze ataku drapieżnika. Stoimy pod brzegiem . Ciągnę gumkę skokami do siebie. Pod skosem podrywam ją i... nie ma stuknięcia o kamieniste, twarde dno. Intuicyjnie zacinam. Czuję ciężar walczącej ryby. Krótki hol i 3,5 kg szczupak jest już w łodzi. No to mamy z czym wracać myślę sobie. Znaczy ja mam, bo Mirek nadal na zero. Nie rezygnuje. Skoro tak to i ja rzucam. Znowu to samo. Poderwanie przy skosie i znowu atak. Kolejny 3,5 kg szczupak. Mirek zły jak diabli. Znosi nas prąd. Nie wzięliśmy kotwicy. Ściąga nas na 'tamtą’’ stronę.
Czuję się nieswojo. Dawno tu nie byłem i nie wiem jaka sytuacja na 'Dzikich Polach’’ panuje. Po głowie krąży myśl wracajmy...
Wiosłuję z powrotem. Nagle Mirek krzyknął 'siedzi’’. No, niech go wyciągnie i spadamy do domu. O 15-tej ludzie przejmują łódkę na przystani. Ale szczupak nie poddaje się. Mirek łowi go na 'miękko’’. Mocno poluzowany hamulec. Nie wie, jak jest zacięty. Za długo trwa ta zabawa. Widzę poruszenie przy rosyjskiej budce strażniczej. Ponaglam Mirka. Mam złe przeczucia... Wreszcie podbieram tego szczupaka. Jest piękny, 5 kg jak nic.
Nagle słyszę donośny głos z brzegu ...
- No, gratuluję panowie. A teraz zapraszam panów na rozmowę. Proszę przybić do brzegu... No tak, to musiało się tak skończyć...
A skończyło się 100 złotowym mandatem na głowę. Strażnik okazał się „ludzkim” gościem. Przyznał, że sam wędkuje , ale nigdy takiej sztuki nie złowił. Na koniec powiedział, że gdyby „oni” nie zadzwonili do Kętrzyna, to nie robiłby z tego afery. A tak sprawa musiała mieć swój finał. Okazało się później , że w taki nietypowy sposób zawarłem znajomość z samym Komendantem Straży Granicznej w Sępopolu... Pozwolił nam wędkować w pobliżu pasa granicznego, ale obowiązkowo mamy stawać na kotwicy.
Wróciliśmy po 15-tej do przystani. Tam czekał już Waldek i... niebieskie auto z białymi napisami na drzwiach. Ktoś musiał nam te mandaty wypisać.... Wracając do domu umówiliśmy się z Mirkiem na następny dzień od samego rana. Co się wydarzyło w sobotę to chyba temat na kolejne opowiadanie.....
Chcę was przygotować na coś, co wielu z was nie zaakceptuje... Ale robię rozrachunek i napiszę prawdę...Mam nadzieję, że te czasy minęły i nie ma już takich wędkarzy, jakim ja bylem...