Zaloguj się do konta

Mój, ale nie mój…

-Nooo łaaadnieeee!
Bąk! - sążnisty, szczery, prosto spod wątroby. Niczym, niespodziewany piorun, rozerwał relaksującą ciszę.
Dryfujące niedaleko łodzi mewopodobne ptaszysko poderwało się w popłochu do lotu, a kopulująca w powietrzu para ważek wykonała nagle dziwny piruet i spadła do wody. Nadlatujący od rufy bielinek kapustnik zawrócił i wzbił się wysoko …
-Co, rozmarzyłeś się - zagadał głupio Mieto, który swoją salwą wyrwał mnie z głębokiej zadumy.
-Taak. Dawaj jeszcze rundę wokół kaczaków i spadamy.
Pyrkocząca monotonnie, na wolnych obrotach Honda sprawiła, że odleciałem ponownie.
Mijała kolejna godzina bezowocnego trolowania, pokończyło się picie, kanapki i co najgorsze, kończyły się już cygarety. Od ciągłego gadania zasychało już w ustach, ale kiedy spotkaliśmy się z Elvisem spojrzeniami, to żaden z nas, „twardzieli” nie dał poznać, że ma już szczerze dosyć.
A dosyć mieliśmy już tych późnopaździernikowych, pełnych drobnicy i konkretnych łuków dołków, i tych z ciekawymi odczytami spadów.
-Ty, Stachu, dawaj może patrolujemy do tego mojego „wądołka” po bombie i tam jeszcze porzucamy, bo więcej pomysłów nie mam … i
-I spływamy, to chciałeś powiedzieć?
-No właśnie.
-Z ust mi to wyjąłeś! Czekaj, czekaj, weź wyłącz silnik.
-Co, dębowy?
Shimano Beast Master wygięło się w pałąk, a dokręcony prawie na ful Seacor Big Ben oddaje wolno plecionkę i hamuje łódkę. Zatrzymujemy się.
-Co, podpłynąć?
-Nie, Robert, daj spokój, na tym zestawie, to mogę nas podciągać nawet do zapory.
Spróbowałem odstrzelić, ale bez skutku. Podciągam dalej i … puściło. Zwijam, zwijam i … znowu zaczep.
-Co za cholera? – ledwie skończyłem zdanie i to coś ruszyło z zawrotną prędkością w naszym kierunku.
Spojrzeliśmy po sobie i powiem, że miny mieliśmy nietęgie – zdziwienie przechodzące w zdumienie z przerażeniem. Nie widziałem siebie, ale grymas na twarzy Elvisa oddawał w pełni powagę sytuacji.
-Ty, Stasiu, czegoś takiego, to ja, ku..a nie widziałem!
-Jaaa teeeeżżż!
Niesamowite. Człowiek czeka latami na taką chwilę, tęskni, marzy, przygotowuje się, a jak przychodzi, co do czego, to ... wymięka.
Spędziłem z Robertem wiele godzin na wodzie, przeżyliśmy wspólnie 8 stopniowy sztorm na kutrze, pływaliśmy nie raz na zdecydowanie gorszych łódkach i to przy zdecydowanie gorszej pogodzie. Bywało, że na jego niestabilnym Nortonie łapaliśmy karkołomne przechyły, takie na pograniczu, bo ciągle nienasyceni przeciągaliśmy wędkowanie do czasu, kiedy zdążyli wypłynąć zalewowi big motorowodniacy, obudzeni kacem i słońcem. W takich sytuacjach wydawało się nam, że nie należymy do tych, którzy „pękają na robocie”.
Niby człowiek wie, że na Zegrzu nie ma rekinów, czy innych krokodyli, że opowieści o potworach z głębin, to lipa, ale … Czuliśmy się bardzo dziwnie, kiedy „zaczep”, niczym torpeda walił w naszym kierunku. Płynął, nie metr w tę, czy inną stronę, tylko centralnie w naszą łódkę! Ja ledwo nadążałem zwijać plecionkę i z rozdziawioną japą patrzyłem na Elvisa, któremu też i berecik się uniósł i kłapaczka opadła. Wyglądaliśmy, jak Scooby Doo i Shaggy! A skąd wiadomo, że paskuda nas nie wywróci? Niby mamy te sprytne kombinezony, ale jest przecież koniec października i… , powiedzmy, że sprzętu szkoda.
Rybsko błyskawicznie pokonuje 40 metrów i parkuje pod nami. Spojrzałem na sondę w nadziei, że coś zobaczę, ale zapamiętałem tylko … 22 stopy. Trzymam potwora na nienaturalnie odkształconym kiju i przyjmuję razy – konwulsyjne uderzenia. Targa mną całym, a kołowrotek popuszcza wolno linkę w takt tych, niesamowicie mocnych szarpnięć.
Trwało to chwilę, więc pomyślałem, żeby odpuścić deko hamulec i niech to coś odpłynie kawałek i da pozbierać poczochrane myśli. Zbliżyłem lewą dłoń do kołowrotka, ale nim zdążyłem go dotknąć … poczułem luz.
-Coś, ty ku..a zrobił! – krzyknął Elvis.
-Nic, ku..a, nawet nie dotknąłem!
Niby mnie opieprzył, ale widziałem w jego oczach ulgę, że już po wszystkim.
-Aha, znaczy podhaczony. A zresztą, o tej porze, to już nie żerują – wymądrzył się.
-Nie pier..l, bo w zeszłym roku, w grudniu, pod koniec, w Wiśle, gdzie zimniejsza woda, zażarł mi na czerwoną gumę, taki 80 cm.
Wyciągnąłem zestaw i dawaj go oglądać: „monster wąbler” – nie uszkodzony, kółeczka i kotwiczki – jak nowe, nie pogięte, stalowy przypon trolowy długości 100 cm (samoróbka) – jak przed założeniem, tyle, że mocno „obśliniony” i metr plecionki powyżej, też. Wszystko wytrzymało, wszystko się sprawdziło. Ja, jako teoretycznie najsłabsze ogniwo, też. Myślę, że błędu nie popełniłem. Prawdopodobnie trafiłem gada w szczotę, więc niewiele więcej mogłem zrobić. Może się mylę, bo praktyki nie mam i nie codziennie ciągam takie potwory. Teoria Elvisa, że rybsko zacięte było za kapotę, jakoś do mnie nie trafia. Musiał mieć w paszczy!
Odpuściliśmy sobie ten lej i spłynęliśmy do stanicy. Po drodze wypaliliśmy do reszty papierosy i … urwaliśmy szczęśliwego „wąblera”, bo podkusiło nas, żeby zrobić nawrót nad dołami za mostem.
Jak pakowaliśmy sprzęt na wózek, to podszedł do nas wędkarz i zwyczajowo zagadał. Opowiedziałem mu naszą przygodę, ale nie chcąc ściemniać, mataczyłem, co do miejsca.
-Koło „ruskiego ośrodka” – wypaliła szczera dupa, Robcio Elvis.
-Aha, tam na siedmiu metrach. Tak, tak, tam to się trafiają – dodał „ze zrozumieniem” wędkarz.
Stoimy za tydzień na kancie, koło Wierzbicy i podpływa do nas koleżka gaduły Elvisa, też gaduła.
-Te, chłopaki, ale mój znajomy złapał suma w czwartek na zalewie, normalnie potwór.
-Ty, a gdzie? – zainteresował się Robert.
-Gdzie, gdzie? Koło „ruskiego ośrodka”, na siedmiu metrach, gamoniu! – nie wytrzymałem.
-Ty, a skąd wiesz? – zdziwił się „koleżka” i podał nam telefon, żebyśmy sobie zdjątko pooglądali.
Byłem zły! Nie na koleżkę, koleżki, ale na suma, że się dał na widlaku powiesić! Bo ja, proszę koleżeństwa, to bym przed wypuszczeniem gada: wygłaskał, wycałował i tak bym go wyfleszował, po tych kaprawych oczkach, ażby oślepł! Potem bym sobie tymi fotkami całą chałupę wytapetował.
Podobno, że go na sondzie namierzyli i podobno, że kilowego karasia mu podrzucili. A co mnie, to ku..a obchodzi. Kij mu w oko! W to kaprawe.

Opinie (8)

piotr28

STASIU  TRZEBA  BOMBARDOWAĆ ZARZĄD BY WPROWADZIĆ WYMIARY OD DO BY CHRONIĆ STADA TARŁOWE ,  A TAKIE ZDJĘCIA NIE POWINNO SIĘ PUBLIKOWAĆ I NIE POWINNY BYĆ BRANE DO REKORDÓW CHYBA ŻE MIĘSIARZY  .TO JEST PO PROSTU MORDERSTWO W ZGODZIE Z REGULAMINEM,DLATEGO OD TYLU LAT POSTULUJEMY W KOLE O WPROWADZENIE WYMIARU DOLNEGO I GÓRNEGO. MOŻE ZARZĄD GŁÓWNY OBUDZI SIĘ ZE SNU [2011-10-31 19:40]

Stachu

Święte słowa Piotrze. Amen.

[2011-11-01 09:15]

beder1

To prawda zgadzam się,po co mu taka ryba zdjęcie i do wody ile młodzieży byłoby z niej. [2011-11-02 08:30]

Tomekoo

Fajna przygoda,tyle że szkoda że nie Tobie było dane go złowić a temu zjadaczowi sumiego tłuszczyku...Piątal za artykuł;) [2011-11-05 17:01]

Stachu

Beder, ma przecież chłopak: i zdjęcie, i mięsko ...

Tomekoo, to moja najfajniejsza (jak dotąd) przygoda - chociaż sobie pociągałem. A przerośnięty tłuszczyk, to zjedli klienci nadzegrzańskich smażalni. pozdrawiam 

 

[2011-11-06 11:53]

Stachu

Beder, ma przecież chłopak: i zdjęcie, i mięsko ...

Tomekoo, to moja najfajniejsza (jak dotąd) przygoda - chociaż sobie pociągałem. A przerośnięty tłuszczyk, to zjedli klienci nadzegrzańskich smażalni. pozdrawiam 

 

[2011-11-06 11:53]

sprinter420

dajcie spokój po 1 to taki sum jest po prost uokropniasty w smaku sam tłuszcz po 2 trzeba było wypuscic i zrobic fote (albo zostawic do na lince w wodzie zeby poplywal do rana zrobic focie doszedł by do siebie i do wody  masakra niezostało juz wiele takich ryb wiec zadbajmy zeby nasze dzieci mialy co łapać !!!!!!!!!! [2011-11-10 21:22]

Rybka696

Na Narwi w okolicach Łomży dzierżawca całkiem słusznie ustanowił wymiar od  do,zabieramy okonie bo chodzi tu o nie od 20 do 40 cm [2011-11-12 08:06]

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze Internautów.

Czytaj więcej

Łowisko Tuszynek

ŁowiskoNa Łowisko Tuszynek wybraliśmy się w drugiej połowie lipca na k…

Czarujące klenie

Pewien sierpniowy dzień rozpoczęty dość wcześnie bo już o 4. Nad wod…

Społecznościowy Portal Wędkarski wedkuje.pl
2008 - 2024