Moje otwarcie sezonu wędkarskiego 2011
Andrzej Paczesny (2780plox)
2011-02-18
Minął sylwester i większość wędkarzy zaczęła myśleć o opłatach na nowy rok Ja dodatkowo czekałem na mój drugi sezon pstrągowy. Przyszedł luty i zaczęło się we mnie „gotować”. Przecież to już. Wszystko przygotowane. Można zaczynać! Nie byłoby problemu gdybym mieszkał w krainie tej pięknej rybki. Wypad nad wodę, nawet przy krótkotrwałej poprawie pogody, możliwy praktycznie w każdej chwili. A tak, dość duża odległość która nas dzieli (pstrągi i mnie), znacząco utrudnia finalizowanie nawet wcześniej planowanych wypraw. Tak ważne elementy jak stan i wygląd wody, pogoda – urastają w tej sytuacji do rozmiarów informacji bardzo niepewnych. To sprawia, że każdy wypad obarczony jest sporym ryzykiem.
Planowałem rozpoczęcie sezonu na 5 lutego. Aura te plany skutecznie zweryfikowała. Ale udało się już za tydzień. Czas zarezerwowany. Żona ugadana. Wszystko dopięte. Zapracowany Grzegorz nie może mi towarzyszyć w wyprawie. Pomógł mi za to dokonać stosownych opłat. Jak wiecie, na 2011r., Okręg Mazowiecki nie popisał się w temacie porozumień. Wyjazd ustalony na godzinę 6:00 w sobotę (od trzeciej już nie śpię - Wy też tak macie?) Wiatr mocno wieje, pada śnieg. Temperatura -2oC.
Jechać czy nie? Leżę i dumam. Wstaję, patrzę przez okno. I tak kilka razy. No i wydumałem. Po co wiercić się w łóżku i przeszkadzać żonie spać. Męska decyzja – jadę.
Kanapki, termos z herbatą i ruszam o godzinie 5:00. Ujechałem ze 20 km. Śnieg pada coraz większy. Bardzo silny wiatr buja samochodem. Cholernie ślisko. Sprawdzam jak trzymają hamulce. Przy lekkim przyciśnięciu pedału już działa ABS. Nie przekraczam 60 km/godz. Za duże ryzyko. Pomyślałem sobie – „Stary i głupi. Gdzie ty się pchasz w taką pogodę”. Po kolejnych kilometrach wraca otucha. W okolicach Białobrzegów nie ma śniegu.
- Jest dobrze – pocieszam się.
O 7:30 spotkanie z Grzesiem. Powitanie. Odbiór dokumentów.
Tutaj znów pada śnieg i mocno wieje. Pomimo, że Grzegorz nie jedzie to nie widzę w jego oczach żalu. Choć tego nie pokazuje, pewnie się dziwi, że chce mi się wędkować w takich warunkach. A ja twardo - nie wymiękam. Jeszcze 35 km i jestem na miejscu. Niezbędne odzienie. Łyk gorącej herbaty z odrobiną „prądu” i do boju. Woda w sam raz. Lekko trącona i poziom ok. Chyba jest dobrze. Tylko pojedyncze płatki śniegu lecą z zachmurzonego nieba. Jednak wiatr nadal silny. Całe szczęście, że od tyłu. Kaptur skutecznie zabezpiecza mnie przed zimnymi podmuchami. A i przynętę łatwiej podać. Brzegi rzeczki obmarznięte, śliskie. Trzeba uważać aby nie zjechać na tyłku do wody. W koło żywego ducha. Tylko czujne psy z okolicznych domostw, widząc ruch nad wodą, poszczekują.
Kręta, dzika rzeczka. Pomimo zimna – serce się raduje.
Zaczynam woblerkiem pływającym produkcji KOBIKO.
Dość szybko zaliczam pierwszą w 2011r. rybkę. „Kropek” 32 cm – jest wymiar. Za to okropna chudzina. Widać zima mu dopiekła. Natomiast drugi (36 cm) w bardzo dobrej formie. Udowodnił to walką. Kilka ładnych odjazdów i młynków. Jednak i jemu zima dała się we znaki, bo mimo dobrego wyglądu dość szybko osłabł i skapitulował. Z czasem wyszło słońce i zrobiło się przyjemniej. Za to bardziej ślisko. Rozmarznięta, wierzchnia warstewka ziemi, jest bardziej zdradliwa niż śnieg. Kłopotliwe też było obmarzanie przelotek. Często trzeba było usuwać z nich lód. Dobrze, że nie stosuję plecionek.
Tego dnia były jeszcze trzy pstrągi - w tym jeden wymiarowy. Spędzona na leniuchowaniu zima i na mnie odcisnęła swe piętno. O godzinie 13:00 miałem już dość. Jutro też jest dzień – pomyślałem.
No właśnie. Niedzielny poranek powitał nas mrozem -7oC. Ale szybko zrobiło się cieplej.
O 9:00 już tylko -3 oC. Piękne słońce. Przed dziesiątą byłem nad wodą. Od razu wiedziałem że może być słabo. Woda się wyklarowała i niestety opadła.
Zaraz na początku „wyjście” ładnego kropka. Tylko pocałował wobka przy powierzchni i tyle go widziałem. Później uczepił się jeden (26 cm) i to już wszystko na niedzielę.
Może dlatego że to był 13-ty.
Pomimo częstych zmian przynęt, rybom smakował tylko jeden wobler.
Po moich zeszłorocznych opisach wypadów na pstrągi, niektórzy koledzy wróżyli, że „przepadłem”. Teraz mogę powiedzieć. Panowie - mieliście rację. Pokochałem pstrągi.
I jeszcze jedno. Ktoś, kiedyś napisał, że pstrągowanie to „choroba”. Ja mogę na nią chorować chronicznie.