Wędkowanie w Tunezji
Michał Wernicki (wernicki)
2008-11-19
Chodząc po plaży (kilka kilometrów) spotykałem sporą ilość miejscowych wędkarzy, byli oni uzbrojeni w długie, mocne wędki – typowe plażówki bardzo niskiej klasy, duże plastykowe kołowrotki z żyłką 05,-0,7 mm i obciążeniem 100-150 g. Na haczyk zakładali robaki (bardzo podobne do naszych czerwonych). Myślę sobie, że ze swoim delikatnym sprzętem za dużo tu nie zwojuję.
Przez kilka kolejnych dni coraz więcej czasu i uwagi poświęcałem na obserwowaniu tunezyjskich wędkarzy (w sumie ok. 10 godzin). Rozmawiałem z kilkoma z nich, trochę po angielsku, trochę na migi, dlaczego nie mogą złowić żadnej ryby. Przez te ok. 10 godzin nie widziałem ani jednej złowionej ryby. Zadawałem pytania o pogodę, porę dnia i rodzaj przynęty czy wiedzą co może mieć największy wpływ na brak brań. Wszyscy odpowiadali – I don’t know.
Zaskoczony moimi obserwacjami straciłem trochę, chęć na wędkowanie, ale żyłka wędkarska wzięła górę i postanowiłem nazajutrz iść na ryby. Około godz. 10.00 dotarłem na skaliste umocnienie brzegu, wycyganiłem od miejscowego trochę robaków – w zamian dałem mu paczkę haczyków i zacząłem rozkładać swoją wędkę. Gdy mój zestaw był prawie gotowy tunezyjscy koledzy po kiju pokazywali żebym się puknął w głowę, z dumą prezentując swoje mocne wędziska. No cóż, spróbować muszę i koniec.
Zarzuciłem swój zestaw (żyłka 0,18, obciążenie maksymalne jakie wytrzyma moja wędka ok. 40 kg). Sporo dalej od miejscowych co wywołało niemałe zdziwienie. Wędkę ustawiłem równolegle do brzegu, napiąłem zestaw i czekam na branie. Po chwili moja szczytówka zaczyna rytmicznie drgać, zacinam i mam pierwszą rybę (DORADA wielkości dłoni). Radość miejscowi nie mają jeszcze nic. Następny zarzut – kolejna rybka. Czuję jak uruchamia się we mnie duch rywalizacji. Przez kolejne 2 godziny mam cały czas brania, ale moja skuteczność jest na poziomie 40 proc. Miejscowi nadal żerują. Zakończyłem wędkowanie z wynikiem kilkunastu sztuk (same „dłoniaki”). Wykończyłem wszystkie robaki – Polska-Tunezja 1:0.
Uważam, że Tunezyjczycy mieli podobną ilość brań jak ja aczkolwiek na swoich wędziskach nie widzieli kiedy ryby atakowały ich zestawy. Moja mała skuteczność wynikała z braku odpowiedniej wędki (szczytówka zdecydowane za twarda, robaki są tam bardzo kruche, przez co ryby mają ułatwione zadanie w zdejmowaniu ich z haków), a co powiedzieć o zestawach miejscowych!
Kolejnym moim atutem mogła być konstrukcja zestawu (dokładnie tak samo jak w łowieniu na boczny trok). Haczyk z robakiem był odsunięty od ciężarka wiszącego na troku ok. 50 cm, dzięki czemu przynęta zachowywała się bardzie j naturalnie. Wniosek taki wysnułem z faktu, że montując dodatkowy haczyk powyżej obciążenia (tak samo jak w przywieszkach dorszowych) miałem o wiele mniej zdjętych robaków, niż z haczyka głównego.
Następnego dnia rozpocząłem poszukiwania sklepu wędkarskiego w celu zakupu robaków. Znalazłem dwa sklepy. Jak duże było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem asortyment jakim dysponowały te placówki handlowe w przeszło 300-tysięcznym mieście:
- kilka wędek
- kilka kołowrotków (znalazłem nawet Mitchel’a)
- stos haczyków (ułożone bez ładu i składu)
- stos ciężarków
- jedna duża szpula żyłki (sprzedawana na metry)
- kusza
- ościenie
- siatki (oczywiście nie do przechowywania ryb)
- trzy woblery
- kilak pilkerów
Czasy PRL-u wróciły na chwilę do mojej świadomości.
Najważniejszy cel jednak został zrealizowany, kupiłem robaki. Łowiłem na skałkach przez kolejne dni z tym samym efektem (tylko małe ryby, większe od dłoni to był sukces). Złowiłem w sumie 6 gatunków ryb, nie wszystkie zdołałem zidentyfikować.
Pewnego dnia udałem się do oddalonego kilkanaście km portu, z którego organizowane są wyprawy wędkarskie na pełne morze. Po krótkiej rozmowie z właścicielami łodzi i obejrzeniu folderów jak się łowi, a przede wszystkim co się łowi – znowu zaskoczenie. Czterogodzinny rejs kosztuje 50 dolarów, ryby niewiele większe od tych łowionych z brzegu, a sprzęt jakim dysponowali zostawiał wiele do życzenia. Ale pomimo tego chcę wypłynąć. Niestety tego dnia ani przez kolejne dni nie było obsady i rejs nie doszedł do skutku.
Podsumowując, Tunezja nie jest rajem dla wędkarzy (być może nie dotarłem do jakiejś grupy ludzi zajmujących się wędkowaniem bardziej profesjonalnym), ale pobawić się z wędką w nowym otoczeniu zawsze można. Wędkowanie jest w Tunezji nieodpłatne (brak przepisów wędkarskich), a łowić ryby można na wiele sposobów, np. wędka, kusza, oścień, siatka. Myślę, że jest to bezpośrednią przyczyną braku dużych ryb w strefie przybrzeżnej.
Jeśli ktoś ma zamiar wybrać się do Tunezji i chce zabrać ze sobą sprzęt wędkarski, to proponuję wziąć:
- feddera (łowienie małych ryb, duża liczba brań, doskonały trening refleksu)
- wędkę surfcastingową pozwalającą na oddawanie rzutów na odległość 80-100 m, być może na tej odległości uda się złowić coś większego, czego wszystkim życzę.
PS. Pomimo stosowania mocnych i długich wędek przez miejscowych wędkarzy nie byli oni w stanie położyć zestawu na odległości 50m od brzegu. Wędki jakie stosowali mnie miały dynamiki, były to szklane „kluseczki', a o przyponach strzałowych chyba nigdy nie słyszeli.