Kleniowe mamuśki
Jarosław Kuczkowski (jarek775)
2009-06-17
Środa, dzień jak dzień, środek tygodnia, lecz dla mnie to pierwszy dzień trzytygodniowego urlopu. Nigdy nie paliłem się do wyjazdów w tak zwane „spędy”, czyli miejsca gdzie ludzie się gromadzą aby leżeć i nic nie robić. Mój urlop wole spędzić, nad bliską mi wodą, i to w sposób który najbardziej lubię, czyli z wędka w dłoni.
Jest to okres gdy staram się odkryć coś nowego w moim wędkarstwie spinningowym, jakiś nowy sposób, miejsce, przynętę itd. A taki zwykły dzień sprawia że nad wodą nie ma nikogo, można się całkowicie wtopić w otaczającą przyrodę i kombinować jak się tylko da. Zawsze w takim dniu powracam w przeszłość, w dni kiedy trzeba było iść do pracy i ciężko pracować na swoje życie. A teraz siedzę sobie pod jakąś wierzbą, woda szumi, słonko świeci, wokoło mnie jak to nazywa moja pani tylko „dzicz”.
Pierwszy dzień mojego urlopu nie zapowiadał się za dobrze, wiele obowiązków po rodzinnej uroczystości, a to trzeba zawieść, przywieść, pozamiatać ale jak tylko nadarzyła się okazja odmeldowałem się, zwinąłem młodszego brata i wystartowaliśmy nad rzekę Prosnę. Godzina wypadu prawie południowa, wiec nie bawiłem się już trapera odkrywce tylko czym prędzej śmigłem nad znaną mi już miejscówkę. Miejsce, które wystawił mi nasz klubowy spec od kleni. Przy jednej z wspólnych naszych wypraw, zaczął opowiadać drżącym głosem o kleniowych mamuśkach, które widział gdzieś pod drzewem, o kilogramowych sztukach z ustami jak u linów, a w mojej głowie zaiskrzyło tylko że musze tu jeszcze wrócić!
Oczywiści tego dnia nastawiłem się tylko na klenie, a jeśli chodzi o łowienie tej ryby to przyznać się muszę że dopiero raczkuje, tzn. znam zasady, sposoby, techniki prowadzenia tylko ciągle jeszcze brak mi doświadczenia i regularnych wyników. Klenie owszem zdarzały mi się zagościć na mojej wędce ale przeważnie były to pojedyncze sztuki. Zestaw na ten kleniowy wypad to kij 2,7m o wyrzucie 3-15g najbardziej miękki jaki posiadam w moim zestawie, kołowrotek z serii 1500 z czułym hamulcem, żyłka 0,16 mm, mała agrafka bez krętlika, i z dwie garści małych brzdącwoblerków…
Pierwsze momenty wędkowania nie zapowiadały się w jakiś sposób szczególnie, żerujących kleni widać nie było, a woda jakby trochę mętna po kliku dniowych opadach deszczu. Początkowo łowiłem na nie co głębiej schodzącego woblerka, ale po około półgodziny założyłem małą powierzchniowa biedronkę i po chwili miałem pierwszego ledwo wymiarowego klenia. Natychmiast zmieniam przynętę na smużącego powierzchnie wody pękatego 2 cm woblerka. Chyba w drugim czy trzecim rzucie mam branie, tym razem to już jest kleń z opowiadań mojego kolegi, kilka nerwowych sekund i przeciągam go szczęśliwie przez przybrzeżną roślinność. Szybki pomiar, kilka fotek i 41 centymetrowy kleń wraca tak jak jego poprzednik z powrotem do wody. W myśl zasady, że narobiłeś hałasu idź sobie gdzie indziej połowić, natychmiast wynoszę się w poszukiwaniu kolejnej kleniowej zasiadki.
Po około godzinie łowienia bez większych incydentów wracam po cichu do mojego miejsca. Na wynik nie musze długo czekać, widzę że moim smużakiem prowadzonym tuż przy zielsku coś się interesuje, lekkie przytrzymanie i jest! Tym razem nie co mniejszy 37 centymetrowy kleń ląduje w moich rękach, szybkie foto show i wracaj do wody. Nie co spokojniejszy hol sprawia, że łowię dalej i to była dobra decyzja bo na wypuszczonego nieco dalej woblerka z ogromnym impetem bije kleń, niestety tym razem przy dość ryzykownym przeciąganiu przez przybrzeżne zielsko kleń się odhacza, nie stosuje w ogóle podbieraków (chyba że jakiś chory regulamin zawodów wędkarskich mnie do tego zmusza) i tak wszystkie klenie wracają u mnie do wody, a najpiękniejsze są po prostu emocje i hol takiego dość sporego klenia.
Łowię w tym miejscu jeszcze pół godzinki i przenoszę się kilkadziesiąt metrów w dół rzeki. Rzeka w tym miejscu jest już trochę szersza i płytsza z porośniętymi rzadkimi trawami na dnie. Ale mojemu smużakowi to nie przeszkadza. Ciągle mam jakieś puknięcia, przytrzymania, no i jedno konkretne branie ale kleń spina się tuż przy zacięciu. Daję na 15 minut odpocząć miejscu poczym znów smużę, opłaciło się bo mam kolejne branie, a 36 centymetrowy kleń jako kolejny pozuje do zdjęcia. Starczy na dziś tego łowienia, czuje się zaspokojony ale w drodze powrotnej postanawiam posmużyć jeszcze chwilkę. Dosłownie istny szatan z tego mojego bączka, który po raz kolejny kusi klenia długości 30 centymerów. I ten odpływa z błogosławieństwem „idź i nie rób tego więcej”. Tym razem chowam już mojego diabła do pudełka i wracam do samochodu.
To był mój pierwszy kleniowy, regulaminowy komplet 5 sztuk. Kiedy będzie następny, może już jutro bo wyruszam z klubowym kleniomaniakiem szukać kolejnych kleniowych mamusiek.