Hodowlane karpie
Patryk Kociemba (patryk-kociemba)
2019-12-28
Stawy hodowlane, komercyjne czy po prostu prywatne bo o nich będzie mowa, są bardzo popularnymi stawami dla każdego wędkarza, który chce poczuć przyjemność holowania dużej ryby. Owe stawy często rozbudzają wyobraźnie dzięki zdjęciom z nad ich samych i pokazują ukryte tam potwory. Często też opowieści samych wędkarzy, które to bywają czasem mocno naciągnięte, sprawiają, że człowiek oczami wyobraźni widzi te wszystkie piękne sztuki uwieszona na końcu jego wędki.
Człowiek pełen nadziei na fantastyczny połów, często nie wiele myśli, pakuje sprzęt, zanęty, przynęty i jedzie już myśląc o rekordowej zdobyczy.
Jednak zazwyczaj rzeczywistość okazuje się być bardzo rozczarowująca, kilka godzin spędzonych nad wodą bardzo szybko weryfikują nasze oczekiwania. Okazuje się często, że paczka karpiowej zanęty i puszka kukurydzy to nie wszystko by złapać karpia nawet na stawie w niego obfitującym.
Powodów takiego stanu rzeczy może być wiele, sam w ciężkich bólach tego doświadczyłem, lecz po kolei. Do tego rodzaju wyjazdów zostałem zachęcony przez szwagra który to chciał spróbować swoich sił w wędkarstwie. Chyba jak większość ludzi myśląc, że wystarczy cokolwiek wrzucić do wody by osiągnąć sukces, nie przejmowałem się za bardzo co ze sobą zabieram, ponieważ jak wiadomo, karpie to żarłoki wystarczy dużo, a wynik będzie. Takie myślenie bardzo szybko zostaje ukrócone, gdy siedzi się nad brzegiem zbiornika, pomiędzy wędkarzami i ogląda się jak inny łowią , natomiast Tobie pozostaje siedzenie i przyglądanie się. Tutaj muszę z całą odpowiedniością powiedzieć, karpie na stawach hodowlanych da się łowić w większych ilościach, jednak trzeba mieć choć podstawy wiedzy by nie popełniać prostych błędów. Pierwszym z błędów przeze mnie popełnionych był brak rozeznania ryb w łowisku, to jest ważna sprawa gdy przygotowujemy naszą „pasze”. Mówię o tym nie bez powodu, ponieważ przez długi czas skupiałem się by znaleźć odpowiednią zanętę by skusić karpie, popełniając podstawowy błąd, nie rozeznając rybostanu. Stawy wokół mnie obfitują w karasie, te małe i duże, co powoduję, że należy nieźle pogłówkować by wyselekcjonować sobie większe osobniki.
Jednak chciałbym zaznaczyć, nigdy nie byłem łowcą większych osobników i moje wszystkie rozważania mają na celu przechwycenie nie przekraczających 5 kg.
Pierwsze moje podejścia były z matchem, ponieważ była to najprostsza metoda. Spławikówka w ręce, zanęta gruba karpiowa z dodatkiem robaków i kukurydzy, miało starczyć, jednak jedyne co łowiłem to karasie , mikro karasie. Czasem jakimś cudem raz na trzy wyjazdy udało się coś konkretnego złowić. Oczywiście taki stan rzeczy obwiniałem mieszankę zanętową oraz samo miejsce, tak więc kolejnej wiosny przeniosłem się na inny staw, nieco mniej oblegany. Efekt podobnie opłakany, tak więc wyeliminowałem spławikowe na rzecz feedera. Tutaj wiadomo, jak feeder to methoda, choć byłem mocno początkujący w tym to już pierwsze podejścia dały wiele ciekawych i zaskakujących wniosków. Okazało się bowiem, że łowiąc na zanętę do methody wystarczało zmieniać tylko przynętę na haku by wyselekcjonować sobie różne gatunki ryb i tak: karasie upatrzyły sobie białe kulki 8 mm o smaku halibuta, liny to biały robak, natomiast karpie zawieszały się gdy na haczyku witała kukurydza.
W sumie można było by na tym zakończyć rozważania, jednak nie dawało mi spokoju co zrobić by skusić ryby na spławik. Różne typy zanęt dawały marne skutki, strzelanie z przynęt na większe odległości były mało precyzyjne. Podczas prób w moim arsenale zawitała tyczka z przeznaczeniem na karpie, wtedy to otworzyły się nowe możliwości. Podanie kubkiem precyzyjnie małej ilości smakołyków było tym czego szukałem by móc zwiększyć wachlarz możliwości. Pomimo tego co różne osoby myślą i mówią to wyciągnie karpi na tyczkę potrafi odbywać się szybciej niż feedera, nie męcząc, nie potrzebnie ryb. Z łowienie tyczką, wyniosłem najwięcej lekcji i wniosków, metoda ta pozwoliła na znalezienie „złotego „ środka by skusić ryby do współpracy, a obserwacje można przenieść na każdą metodę połowu (sprawdzone).
Ameryki nie odkryje tym co powiem, lecz zapewne przydadzą się moje słowa tym którzy chcą mieć frajdę z wyjazdu na stawy prywatne.
Początek sezonu , nie długo po otwarciu stawów, wrzucić można do słownie cokolwiek – mowie tutaj np. o zanętach z dodatkiem peletów, robaków czy kukurydzy, jedynie co trzeba zapamiętać , zanęta nie może pracować.
Im bardziej pochłania nas sezon, tym ryby staja się wybredniejsze, a dominującym kolorem zawsze stawał się czerwony. Wraz ze wzrostem temperatury zaprzestałem prawie w ogóle używać zanęty, poza jedną która to okazała się dla mnie bardzo dobrą metodą na początek wędkowania w celu przyciągnięcia uwagi ryb, takim wyborem moim stała się MVDE Green Marine.
Resztę zawsze stanowi kukurydza z peletami, tych ostatnich używam w rozmiarach 2 – 6 mm. Oczywiście w minimalnej ilości używam także większych które to jednak często kruszę nieco . Ważną rzeczą jest nie wielkie lecz częste podawanie cząstek zanętowych , tego nauczyłem się z czasem – podawanie nie wielkich ilości ziaren , robaków czy pelletów, lecz częściej, skutkuje trzymanie się ryb w polu nęcenia przez długi czas. To samo się tyczy przy podawaniu towaru na początek, nie za dużo, lecz delikatnie rozrzucone by ryby mogły szukać smakołyków.
Jednak, żadne rozważania nie były by przydatne nie wiedząc co na hak założyć. Zasada u mnie jest taka : na początku zawsze zakładam białego robaka, najlepszy sposób gdy ryby są w pierwszym amoku. Później to już sprawa prosta, gdy nęcę kukurydzą łowię na nią sama lub pellet, gdy zaś nęcę peletem, wtedy łowie tylko na pelet – dlatego , że kukurydza przy nęceniu peletem nie zdaje egzaminu. Moim faworytami zawszę są pelety o rozmiarze 6 i 8 mm, obowiązków koloru czerwonego lub fluo czerwone. Jak wiadomo każdy wędkarz posiada swoje ulubione i sprawdzone, moimi w przypadku „mięsnych” smaków są pellety Lorpio, zaś jeśli owocowe to tylko scopex firmy Winner. Do przynęt bez których się nie rucham zaliczam jeszcze to Dumbells LORPIO Method Feeder 7x10mm – Krill & Srimp.
Oczywiście posiadam w swoim arsenale wiele różnych przynęt, od pelletów począwszy na kulkach kończąc, jednak te wymienione przeze mnie to moje pewniaki które zawsze mi się sprawdziły.
Podsumowując, można by rzec, że wiele o łowieniu karpi można się dowiedzieć z angielskich opracowań, to właśnie po tych artykułach moje pomyślenie na temat nęcenia karpi w tego rodzaju akwenach. Pokazują często, że nie liczy się ilość podanego towaru, lecz sposób jego podania. Stosując tą zasadę ograniczyłem ilość zabieranego towaru do jednej puszki kukurydzy, 100 g zanęty, dużej paczki robaków białych i 300 g różnego peletu zanętowego, to wszystko pozwala spokojnie 5 godzin łowić ryby, a czasami wszystkiego nie wykorzystam. Co do ilości poławianych to średnia ilość samych karpi to 6 – 7 na sesje, bez wliczania przysłowiowych przyłowów w postaci większych karasi, leszczy czy amurów. Te ostatnie nie wiem czemu upatrzyły sobie białe robaki.
Polecam każdemu spróbować nie nastawiać się na okazy, a będzie można się zdziwić i to bardzo jakie ryby można złowić na małe przynęty.