Wędkarzu - walcz do końca!
Krzysztof Kott (Smolik)
2019-06-06
Ten rok jest specyficzny. Wyjazdy nad wodę tej wiosny wyglądały zwykle tak, że łowiłem ryby spokojnego żeru, najczęściej na spławikówkę. Efektem były krąpie, płocie i wzdręgi, czasem dodatkowo kilka karasi, od czasu do czasu trafił się lin, niczym wisienka na torcie. Nie mogę narzekać. Jednak uśpiona, pogrążona w swoistym letargu dusza spinningisty dawała od czasu do czasu o sobie znać – czegoś po prostu brakowało…
Dodam gwoli wyjaśnienia, że na wodach, na których zwykle wędkuję, na spinning łowi się najczęściej okonia i szczupaka (czytaj: praktycznie tylko te drapieżniki występują). Okonia nie łowię na przedwiośniu, taką mam zasadę – jest go mało (duży jest niemal doszczętnie wytrzebiony) i niech się spokojnie wytrze. Oprócz tego sporadycznie występuje boleń (ryba zaliczana do karpiowatych, ale znawcy tematu wiedzą jaki popłoch potrafi zrobić wśród uklejek). Na zasadzie – ktoś tam coś o nim słyszał, niektórzy widzieli czasem jego atak, ale nie słyszy się, by go ktoś łowił.
Wiadomo – na szczupaka czeka się do maja i słusznie (trzeba uszanować okres ochronny). Słysząc jednak o słabych (czytaj: niemalże zerowych) wynikach połowu zębatego drapieżcy w moich rejonach – odwlekałem w czasie inaugurację sezonu spinningowego.Aż w końcu w piątek 17 maja nie wytrzymałem, mówię do taty, że po pracy (zwykle pracuję do 15.30) jem obiad, pakujemy się i jedziemy nad naszą rzekę na rekonesans – na łowisko, gdzie bywamy najczęściej. Dodam, że mój ojciec jest moim nauczycielem wędkarstwa i spinninguje już kilkadziesiąt lat, więc mam do niego wielki szacunek. Osobna sprawa to fakt, na jaki sprzęt kiedyś się łowiło (temat rzeka – może napiszę coś o tym przy innej okazji).
Przyjeżdżamy, a tu z daleka widać, że stoi kilka samochodów. Może to oznacza, że ryby zaczęły brać? Okaże się. Rozwinęliśmy nasze spinningi, trochę drżącymi z emocji rękami zakładamy przynęty i wykonujemy pierwsze rzuty. Myślę sobie w tym miejscu kręci się sporo uklejek, to zacznę od średniej wielkości jasnego rippera, imitującego te rybki. Na to i okoń weźmie, jak zechce a i szczupak pewnie nie pogardzi. Rzucam, idę wzdłuż brzegu rzeki i nic. Kątem oka widzę, że tato już zmienia przynętę. Na razie zero. Mijamy dwóch wędkarzy łowiących na żywca – jeden miał jedno branie, ale jak twierdził – delikatne. Widzimy też wędkarza, który z ogromną cierpliwością rzuca cały czas dużym różowym woblerem. Robił przy tym sporo hałasu, ale może szczupaki mu to wybaczą. Mijany kolega wyjaśnił, że nabył go od Rosjanina na targu i ten zapewniał, go, że szczupaki nie przepuszczą w wodzie takiej przynęty. Chciałbym mieć taką wiarę odnośnie moich przynęt, ale ta maleje w miarę upływu czasu. Życzę mu powodzenia i idę dalej.
Rzucam kolejno obrotówkami, wahadłówkami, później gumami różnej maści i innymi przynętami. Próbuję prowadzić raz wolniej, to znów szybciej, zmieniam tor prowadzenia przynęt, przy dnie a to znów przy powierzchni i wszystko na próżno. Staram się przypomnieć sobie jakieś sztuczki i je zastosować, ale jak na razie z miernym skutkiem. Wreszcie jakieś puknięcie blisko brzegu na rippera i oto on – złowiony okonek dynda na żyłce. Jest pierwsza ryba mówię do taty. Ojciec ożywił się i pyta co takiego złowiłem. Okonek – taki długi jak ten ripper. Aż dziw bierze, że udało mu się go połknąć. Delikatnie odczepiam i wracaj kolego do wody – przyjdź z mamą, albo z dziadkiem (mówię sobie w duchu).
Łowimy dalej – tato mówi półgłosem, że miał wyjście szczupaka do błystki, ale nie trafił dobrze i spiął się. Zdarza się. Ożywają nadzieje, może jednak coś będzie się działo. Skąd my to znamy!
Kilka kolejnych rzutów i czuję, że coś jest nie tak – guma jakoś inaczej pracuje. Jakaś trawka przewiesiła się? Nie, to nie to – praca byłaby inna… Doprowadziłem rippera i już wiem co mogło się stać. Jest pozbawiony ogonka, pewnie szczupak go chwycił za samą końcówkę i obciął. Cóż, zdarza się! Tylko dlaczego nic nie czułem?
Zakładam kolejną gumę i dokładniej obławiam to miejsce. Nagle opór – instynktownie zacinam. Wędka wygięta i nic się nie dzieje. Już wiem, że to zaczep. Próbuję wyciągnąć z jednej strony, później z przeciwnej. Na odczepiacz jest za daleko. Skończyło się urwaniem przynęty. Taka nasza spinningistów dola! Niezbyt lubiłem tą gumę (pocieszam się w duchu).
Próbujemy dalej, ale nasz zapał zmniejsza się w miarę upływu czasu. Dostrzegam 2 spinningistów wyłaniających się z zarośli na drugiej stronie rzeki. Po ich płynnych rzutach widzę, że mam do czynienia z fachowcami. Nie znam ich, ale widać, że to koledzy i to tacy, którzy mają za sobą niejedno wspólne wędkowanie. Ich ciche rzuty i ogólne zachowanie świadczy o tym, że nie przeszkadzają sobie, wręcz przeciwnie – półgłosem dają sobie nawzajem rady. Ubiór i sprzęt świadczą o tym, że bardzo cenią sobie spinningowanie. Sympatyczni ludzie. Idą jeszcze dalej w dół rzeki i słyszę, że zaczęli rozmawiać z moim ojcem. Ojciec zapytany, odpowiada, że słabo – jedno wyjście, a syn (czyli ja) złowił okonka-mikruska i jedna obcinka przynęty. Oni z kolei opowiedzieli, że przeszli spory kawał rzeki, rzucali na co tylko fantazja im pozwoliła i nic. „Panie, żeby choć puknięcie – co się w tym roku dzieje z tym szczupakiem, nie ma go, czy jak. Nawet okonek nie pogonił. Studnia po prostu”.
To wszystko powoduje, że miny mamy nietęgie, poza tym powoli zbliża się wieczór. Uzgadniam z ojcem, że jeszcze trochę porzucamy i zaraz trzeba wracać. Zaczynam składać podbierak – już jeden segment skróciłem. Nagle zerknąłem na bok i widzę jak jedna uklejka lekko wyskoczyła nad powierzchnię wody. Nie był to atak, ale to wzmogło moją czujność. Jakby rybka czegoś się obawiała. Wiem, że założona przynęta – jasny ripper z brokatem – jest odpowiednia do tej sytuacji. Spokojnie, tylko dobrze rzucić. Czuję, że to ostatnia w tym dniu szansa. Daleki rzut w obranym kierunku, cicho kładę przynętę na wodę. Rzuciłem tak jak chciałem – około 5 metrów dalej niż zaobserwowana uklejka. Po chwili zaczynam zwijać żyłkę i ripper dochodzi do właściwego miejsca. W oczekiwaniu tego co ma nastąpić, spinam się niczym tygrys gotowy do skoku. Nagle czuję mocne uderzenie i instynktownie zacinam. Wędka wygina się w pałąk, gra hamulec kołowrotka, ryba odchodzi kilkanaście metrów w prawo. W takich momentach doceniam swoją drobiazgowość w wyregulowaniu hamulca do konkretnej żyłki. Staram się spokojnie operować wędką. Ryba wściekle prze w drugim kierunku. Walka trwa, powoli zaczynam się martwić o ten częściowo już złożony podbierak. Byle ryba nie weszła w pobliskie zaczepy. Znam to miejsce, dodatkowym moim atutem jest trzymetrowy spinning, który pozwala na ominięcie potencjalnych zawad. Wołam ojca, odpowiada, że już idzie, tylko zwinie dopiero co rzuconą błystkę. To chwilę potrwa. W tym czasie udało mi się trochę podmęczyć rybę, ucieczki są coraz krótsze. Teraz tylko zastanawiam się jak jest zapięta, wydaje mi się, że dobrze. Spokojnie. Słyszę nadchodzącego ojca. Zdumionemu tacie na chwilę odjęło mowę, po chwili spytał, co to jest? Już się domyślam – jesienią widziałem w tym miejscu jak pewne ryby zakłócały spokój uklejkom. Siedziało tam wtedy kilku wędkarzy spławikowców i trzeba było się z tym faktem pogodzić, jak to się mówi – obejść się smakiem. Miałem ciche marzenie, żeby JEGO w tym roku spotkać. To boleń tato! Boleń? Tutaj? Tak samo zareagowali wspomniani wcześniej dwaj wędkarze z drugiego brzegu, którzy już praktycznie wracali do domu, ale widząc moje zmagania, przystanęli.
Jeszcze jeden odjazd ryby, pruje wodę niczym” łosoś dla ubogich” (jak go nazwał Wacław Strzelecki w książce „Wędkarstwo rzeczne”). Powoli zanurzam podbierak, manewruję odpowiednio spinningiem. Zbliżam rybę i jeszcze tylko myśl, żeby zmieścił się w podbieraku. Duży, szczupakowy podbierak, z trudem, ale pomieścił bolenia. Jest wspaniały! Wyjmuję miarkę – mierzy 74 cm. Oceniam go na ponad 3kg. Odbieram gratulacje od ojca i kolegów wędkarzy. Wracamy do domu. Szkoda tylko, że los dziś nas nierówno obdzielił. Jednak wiem tato, że jeszcze niejeden raz złowisz swoją wielką rybę!