Sobotni maraton podczas pełni księżyca

/ 8 komentarzy / 17 zdjęć


Nie od dzisiaj wiemy, że podczas pełni księżyca niektóre gatunki ryb zdecydowanie ograniczają swoją aktywność, a wręcz zaprzestają żerowania. No cóż, weekendowych dni się nie wybiera, a ja należę do takich wędkarzy, którzy bez względu na pogodę są nieobliczalnymi pasjonatami wędkarstwa. Tego pięknego, czasami niewymiernego sportu. Sportu, który wymaga wielu wyrzeczeń, zaparcia, systematyczności… w sumie jak każdy sport.

W tym felietonie nie będzie informacji o rekordowych rybach, nawet o „Przyzwoitych wędkarskich połowach”. Nie będzie relacji o takim dniu, kiedy nie nadążamy z zakładaniem przynęty na jedną wędkę, podczas gdy na drugiej spławik już zdecydowanie się przytapia sygnalizując branie.
Pierwsza sobota września utwierdziła mnie jeszcze bardziej w poglądzie, że pełnia rządzi się swoimi prawami i że często ryby nie chcą w tym okresie z nami współpracować.
Po raz pierwszy wybieramy się na wyprawę wędkarską czwórką. Naszą wyprawę wędkarską planujemy nad niezmiernie ciekawe i urokliwe jezioro Łomno, położone przy miejscowości Wojnówko, w gminie Murowana Goślina, w województwie wielkopolskim (http://www.wojnowko.za.pl).

Rozpoznanie łowiska i zakup pozwoleń realizujemy już w piątkowe popołudnie zaraz po pracy. Niby nic wielkiego, ale dwie godzinki zeszły nam na rozpoznaniu dojść do poszczególnych stanowisk. Przekonaliśmy się ponadto, że przemieszczanie się do brzegu łowiska po świeżo zaoranej i gliniastej glebie, nie należy do większych przyjemności, tym bardziej, że ziemia była solidnie nawilżona ostatnimi opadami deszczu. Podczas rekonesansu na szczęście spotykamy znajomych, w tym gospodarzy łowiska, od których uzyskujemy pełne informacje dotyczące dojazdu do wody i zasad wędkowania. Porządnie obłoceni, snując plany na wieczornego grilla, jedziemy następnie do naszej stanicy w oczekiwaniu na drugą parę koleżeństwa, która utknęła po drodze w weekendowych korkach.

Spotkanie w gronie Kolegów, a generalnie ludzi przyjaźnie do siebie nastawionych stwarza idealne warunki do odpoczynku. Takie wieczory, podczas których można pogawędzić podczas przygotowywania zanęt oraz gotowania ziarna lub preparowania przynęt, należą później do jednych z najbardziej mile i długo wspominanych. Dodatkowo dobrze schłodzone piwo i zapach pieczonej na grillu kaszaneczki dopełnia szczęścia tym bardziej, że wszystko się dzieje na łonie natury. Między czasie podczas wieczoru obmyślamy taktykę wędkowania na następny dzień i kończymy przygotowania sprzętu. Nawet zadanie na rano zostają rozdzielone, a wszystko to ma na celu jak najszybsze opuszczenie stanicy i udanie się na łowisko.
Sobotni poranek wita nas mgłą oraz rosą i pomimo pełnego zachmurzenia zanosi się na całkiem przyjemny dzień. Po lekkim śniadaniu, pakujemy sprzęt i prowiant do samochodu i po 20 minutach jesteśmy na łowisku. Jedna para lokuje się na prawo, druga na lewo od strumienia, którego kojący szum będzie nam towarzyszył przez cały czas wędkowania. Pomosty w tym miejscu są niezwykle wygodne, dobrze wykonane i obszerne, umożliwiające swobodne rozlokowanie sprzętu, fotelików
i wędzisk. Spławikówki posyłamy środkiem na wprost moreny znajdującej się na przeciwległym brzegu, na wygruntowany w odległości kilkunastu metrów od pasa trzcin obiecujący stok. Natomiast drugie swoje wędzisko, cięższą spławikówkę, przygotowaną pod okonia lub węgorza, z pęczkiem czerwonych posyłam wprost pod wierzbę, na skraj kępy grążeli. Pierwsze pół godziny jest typowo treningowe. Biorą małe płoteczki. Kątem oka od czasu do czasu zerkam na prawą wędkę. Widząc podskakujący, a następnie powoli zanurzający się spławik zestawu, na którym jest założony pęczek czerwonych, już widzę pięknego węgorza w podbieraku. W zacięcie włożyłem siłę stosowną do oczekiwanej ryby i dobrze, że siedziałem pewnie w foteliku, co uchroniło mnie przed niechybną utratą równowagi. Zamiast węgorza zapięty został średnich rozmiarów okonek. Stwierdziłem, że na początek i tak dobrze. Może trudno w to uwierzyć, ale siedmiogodzinne wędkowanie skończyło się na drobnicy, podczas którego jednym ze śmieszniejszych zdarzeń było wyciągnięcie przez Kolegę płoci, która wpłynęła w pętelkę żyłki głównej i tam uwięzła.
Nasza desperacja i niezłomna wola walki doprowadziła do tego, że po powrocie do stanicy robimy sobie trzygodzinną przerwę, po której ruszamy tym razem nad nasze jeziorko, z zamiarem spędzenia tam, chociaż części nocki. Jak się później okazało wędkarsko sytuacja nie odbiegła zbyt wiele od tej dopołudniowej. Drobna płoć i okonki nawet na trzy czerwone okazały się standardem. Im bliżej zachodu słońca pogoda zaczęła się znacznie poprawiać. Zmienił się kierunek wiatru na zachodni i zachmurzenie zaczęło szybko ustępować. Pozostające jeszcze nad horyzontem słońce zaczęło dawać swoisty spektakl światła. Żółte, czerwone, pomarańczowe barwy mocno zaczęły odcinać się od ustępujących niebiesko-szarych chmur i czarnej ściany lasu. Najpiękniej jednak wyglądała tafla jeziora. Ciemna i zlewająca się w jedną plamę od zachodniego brzegu, poprzez różne kolory, dochodząc do mocno czerwonej dosłownie pod szczytówkami wędek. Niezwykle to piękny widok, wywołujący ciepły, samoistny uśmiech na twarzy.
Słońce zachodzi, a my pomimo oznak obecności jakieś większej ryby w łowisku nie mamy żadnego, konkretnego brania. Dochodzi 22.00, nagle przychodzi wyczuwalne ochłodzenie i rosa pokrywa cały sprzęt, siedziska i ubrania. Na dodatek od ciągłej obserwacji świetlików, w oczekiwaniu na branie mieni nam się w oczach. Podczas jednej z takich faz notuję delikatne przemieszczanie się spławika w kierunku zestawu Kolegi. Odległość między naszymi spławikami zdecydowanie się zmniejsza, więc nie ma mowy o pomyłce. Biorę delikatnie dolnik wędki do dłoni i zacinam. Czuję coś solidnego na swojej odległościówce. Serducho od razu zapracowało mi na wyższych obrotach tym bardziej, że ryba trzykrotnie muruje do dna. Po chwili holu ryba spina się jednak w połowie głębokości wody. Dobrze, że nie przy dnie, więc jest jeszcze szansa na kolejne branie. Czekamy cierpliwie jeszcze dobrą godzinę i na zegarkach mamy już pierwszą po północny. Zmęczenie maratonem wędkarskim daje znać o sobie, więc poddajemy się i schodzimy na zasłużoną kawę. Rano od Kolegi dowiadujemy się, że brania nastąpiły pomiędzy drugą a czwartą!

 


4.9
Oceń
(32 głosów)

 

Sobotni maraton podczas pełni księżyca - opinie i komentarze

AmitafAmitaf
0
Zachód Słońca piękny – zwłaszcza odbicie w lustrze wody. Jak wiemy - nie można mieć wszystkiego i czasem zadowolić się musimy samym widokiem przyrody. Potwierdza się reguła, że podczas pełni nie łowimy, ale każdy wędkarz (ja także) jest przekonany, że „mnie to nie dotyczy”, ze to my jesteśmy wyjątkiem :):) Taka nasza natura. No cóż drobiazg w postaci Płotek i Okonków też cieszy, no i ten zerwany Węgorz(?) Najważniejsze, że bywa się w gronie Przyjaciół nad łowiskiem. Pozdrawiam. 5*. (2012-09-06 12:29)
maverick314maverick314
0
Bardzo fajnie opisane miło się czytało oczywiście piąteczka :-).Pozdrawiam (2012-09-06 17:08)
wiekla42wiekla42
0
Prawdę piszesz drogi kolego. Sukcesów może nie było ale frajda niesamowita. (2012-09-06 21:35)
kamil11269kamil11269
0
fajny wpis ***** (2012-09-07 15:22)
bednar14bednar14
0
Piękny zachód słońca za wpis ***** (2012-09-09 10:33)
RavRav
0
Fajnie się czytało, przez chwilę miałem wrażenie, że tam jestem. A zdjęcia jak zwykle świetnie ilustrują opowiadanie. Piątka ***** :) Pozdrawiam. (2012-09-09 22:54)
Rybka696Rybka696
0
Piękny. realistyczny opis.Wędkowanie to nie tylko łowienie rybek,to także obserwacja otaczającej nas przyrody. (2012-09-16 07:55)
pstrag222pstrag222
0
Fajne opowiadanka przyjemny maratonik***** pzdr. pstrag222 (2012-11-04 17:17)

skomentuj ten artykuł