Pierwsze spotkanie

/ 1 komentarzy

Tekst dedykuję Panu Januszowi, cześć jego pamięci…

Każdy w swoim życiu ma momenty, które tkwią w pamięci, do których chętnie wraca się wspomnieniami, o których opowiada się latami. Dzięki takim chwilą wiem, że bez pasji jaką jest wędkarstwo, moje życie nigdy nie byłoby takie samo i zapewne byłbym innym człowiekiem…
Często podczas wędkarskich pogawędek albo rozmów nad wodą wspominamy pierwsze spotkania z rybami, poznawanie nowych łowisk bądź metod wędkarskich. Wszystkie te elementy naszego rzemiosła składają się na fantastyczną różnorodność, jaką oferuje nam wędkowanie. Kiedyś byłem dość zamknięty, skupiony na jednej metodzie dążyłem do perfekcji. Teraz wiem, że może nie było to błędem, ale z pewnością spróbowanie innego stylu łowienia pozwala nam na przełamanie rutyny, poznanie czegoś nowego i niekrytą radość i zadowolenie z możliwości odkrywania nieznanych dotąd doznań.
W tej opowiastce, którą zaczynam tutaj snuć chciałbym przedstawić Wam moje pierwsze spotkanie z pstrągiem. Panem Pstrągiem. Królem górskich rzek. Może nie będę do końca szczery, jeśli powiem, że było to pierwsze spotkanie, ale postaram się wpleść tutaj trzy moment, które wpłynęły na moje postrzeganie tej ryby, i złożą się w pstrągową trylogię.

Pierwszy z momentów, jaki pamiętam, to okres dzieciństwa, kiedy jako młody chłopak namiętnie odwiedzałem zlokalizowane nieopodal mojego domu leśne stawy. Był (a w zasadzie jest) to kompleks kaskadowo ułożonych 7 stawów wybudowanych na górskim strumieniu- krystalicznie czysta, zimna, natleniona woda stwarzała wspaniałe warunki do życia dla lorbasów. Łowiłem tam swoje pierwsze gatunki ryb- karasie, wzdręgi, okonie, kiełbie- to tam poznawałem tajniki wędkarstwa, starłem się świadomie łowić gatunki ryb, na które się nastawiałem. Stali bywalcy tych stawów, opowiadali legendy o ogromnych pstrągach żyjących w odmętach tych zbiorników. Nie musze Wam chyba mówić, jak działało to na wyobraźnie młodego chłopca…
Pewnego poranka, gdy przyszedłem nad wodę zauważyłem, że w „swoim” miejscu stoi mój sąsiad- czerwona skoda felicia, krzesełko na szczycie skarpy,  i wędka „rzucona” na trawę tuż przy przelewie wody z jednego stawu na drugi- jego miejsce od zawsze, ja nawet nie próbowałem tam siadać, bo jak tu łowić pod „wodospadem”? (od zawsze mnie to dziwiło). Oczywiście z oddali powitałem go wędkarskimi pozdrowieniami, On natomiast przywoływał mnie dość energicznymi i podekscytowanymi ruchami do siebie. Nie namyślając się zbyt długo ruszyłem w jego stronę, z nadzieją na chwilę pogawędki, może krótką lekcję i zebranie ciekawych doświadczeń. Gdy tylko doszedłem wystarczająco blisko aby nawiązać konwersację nie zdążyłem wyartykułować słowa, gdy Pan Janusz powiedział- „Patrz, jakie tu ryby pływają”. W tym momencie odchylił wielki liść lepiężnika, w który był zawinięty olbrzymi, kropkowany książę tego stawu. Oniemiałem. Nigdy nie widziałem tak pięknej ryby- masywna, uzębiona szczęka, piękny ciemnożółty, wręcz brązowawy kolor i te cudowne kropki na boku. Wyglądał majestatycznie, autentycznie poczułem do niego respekt i olbrzymi szacunek. Wiedziałem, że nie jest to częsty widok nad wodą a przed oczami mam okazową sztukę. Wówczas wydawało mi się, że ma metr- miał natomiast 58 cm. Od razu pogratulowałem Panu Januszowi i wdałem się w rozmowę, jak tego dokonał, jak wyglądał hol, czy ciężko było go wyjąć itd. Pamiętam ten moment bardzo dobrze, a widok medalowego pstrąga w tak pięknej szacie chyba na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Po latach zdobywanych doświadczeń i wiedzy zrozumiałem, że miejsce w którym został złowiony nie było przypadkowe- napływ natlenionej wody, mnóstwo organizmów zrzucanych z wyższego stawu, swoista stołówka dla mądrego pstrąga, którego przechytrzył mądrzejszy i sprytniejszy łowca. To był pstrąg z bardzo wysokim BMI, upasiony, olbrzymi, miał pod nosem mnóstwo narybku zrzucanego z prądem, żaby i inne wodne stworzenia- był w raju. To była pierwsza lekcja i spotkanie z pstrągiem, a także początek niezwykle miłego koleżeństwa z Panem Januszem, któremu miałem zaszczyt w późniejszych latać towarzyszyć podczas wędkarskich wypraw (Panie Januszu, mam nadzieję, że znalazł Pan kawałek rybnej wody tam u góry i pozwoli mi Pan kiedy ponownie usiąść przy Pana boku i pomóc podbierać te największe sztuki…).

Kolejne pamiętne spotkanie, po wieeelu latach od opisywanego wyżej zdarzenia, odbyłem nad Bobrem, w lutym, w okowach mrozu i zimowej scenerii. To był rok, kiedy postanowiłem, że spróbuje pojechać na Bóbr i zapoluje na pstrąga- po raz pierwszy w życiu, ze spinningiem, na pstrąga, na górskiej rzece. Mnóstwo historii, wskazówek i informacji przyswoiłem przed pierwszym wyjazdem. Niestety Bóbr, który zastałem miał swoje lata świetności już za sobą, ale wierzyłem w słowa starych wyg „może to już nie to co było, ale potrafi zaskoczyć- jedź!”. Pierwszy wyjazd był wyczekiwany, zaplanowany, przygotowywałem się kilka dobrych dni- zarówno technicznie jak i mentalnie- i jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, skończyło się lekcją pokory- na zero. Był to swoisty rekonesans, gdzie przeszedłem parę kilometrów z prądem rzeki, poznałem ciekawe miejscówki i podświadomie czułem, że chcę tu wrócić i próbować jeszcze raz. Po paru dniach, w pewne piątkowe południe, siedziałem w domu (miałem studenckie ferie zimowe) i szykowałem się do zjedzenia obiadu. Pogoda od rana dobrze nastrajała- temperatura bliska 0°C i zimowe promienie słoneczne (one chyba dają więcej mocy niż te letnie J). W pewnym momencie światło Słońca przebiło się do pokoju i tak przyjemnie otuliło moją twarz- w tej chwili do głowy przyszedł mi pomysł „A może by tak nad Bóbr, za pstrągiem?!”. Zebrałem się w parę minut, wsiadłem do auta i pojechałem na miejscówkę, która podczas ostatniego wyjazdu zrobiła na mnie największe wrażenie- serpentynka z powalonymi  drzewami i kamiennym progiem- zgodnie ze wszystkimi prawidłami pachniało tam rybą na kilometr. Po przyjeździe nad wodę pogoda zaczęła się psuć, prószyło śniegiem i niebo się zachmurzyło- średnio, ale jak już jestem to walczę. Zszedłem nad brzeg- rzuciłem w poprzek rzeki kilka razy bez efektu i zacząłem dłubać bliżej zwalonych drzew. Nagle „bum”- siedzi! Walczy! Idzie w stronę drzew, próbuje jak mogę odciągnąć go od podwodnych zawad. Czuję tępy opór. No nie, wszedł w zaczep! Próbuję poszperać wędka w każdym kierunku i nagle czuję, że wyszedł, że nadal go mam! Kilka młynków, odejście i już go przyciągam do siebie. Wiem, że jest mój. W emocjach i z kołatającym sercem oceniam, że nie jest to mała sztuka. Pomarańczowy Mepps nr 2 pewnie tkwi w jego szczęce. Mam go na wyciągnięcie ręki, podbieram. I jest! Wymarzony! Wyśniony! Piękny! Ciemny, z wyraźnymi czerwonymi kropkami, długi, może nie tak masywny ale jakże zgrabny. W dłoni czuję, że trzymam czysty mięsień, niesamowicie sprężyste i wyżyłowane ciało. Przyjrzałem mu się z fascynacją, z niezwykłą dumą i zwróciłem wolność (byłem na etapie przełamywania karpiowej rutyny, więc wypuszczanie ryb było dla mnie czymś naturalnym, czymś zbyt pięknym bym mógł sobie to odbierać dla kilku dkg rybiego białka). Nie wykonałem już żadnego rzutu- poszedłem do auta, ochłonąłem i wróciłem do domu, aby pochwalić się mojemu Tacie i zaplanować kolejny, tym razem wspólny wyjazd nad Bóbr w pogoni za pstrągiem. Do dziś nie mogę tego odżałować, że wówczas nie łowiłem dalej, że wtedy odjechałem znad Bobru. Późniejsze doświadczenia znad tej „Rzeki Marzeń” pokazały dobitnie, że takich chwil i okresów żerowania  w pewnych miejscówkach nie można odpuszczać, gdyż nie zdarzają nie zbyt często….

Przedstawione powyżej „rendez-vous” spowodowało, że zachorowałem- tak jak kiedyś na odległościówkę, łowienie na grunt, karpiowanie… Po prostu zwariowałem, nie dopuszczałem do siebie innych myśli jak tylko łowienie pstrągów. Im więcej czytałem i zgłębiałem tajniki łowienia tych szlachetnych ryb, tym częściej pojawiało się słowo muszkarstwo. Już czujecie podświadomie co się stało- w takim amoku nie mogło być inaczej- skompletowałem sprzęt i rozpocząłem swoją przygodę z łowieniem na sztuczną muchę. Moim „podwórkiem, na którym się wychowałem” była Bystrzyca w okolicach Zagórza Śląskiego- to tam uczyłem się rzucać, łowiłem pierwsze pstrążki, złowiłem pierwszą poważniejszą rybę- źródlaka przy zachodzącym Słońcu (coś niesamowitego). Choroba się rozprzestrzeniała. Zawładnęła mną na tyle, że zacząłem szukać najlepszych łowisk pstrągów w całej Polsce, a że jestem urodzony w niedziele, to na mej drodze pojawiła się kobieta, której rodzinne korzenie sięgają Kasiny Wielkiej (tak, tej Kasiny od tej Kowalczyk). Patrząc na mapę nie sposób się oprzeć łowieniu w Rabie, Mszance, Dunajcu itd. Trafiłem jak śliwka w kompot- łowiłem pierwsze wymiarowe pstrągi seryjnie nad Mszanką i Rabą, pierwszy raz postawiłem stopę w rwących nurtach Dunajca (z Dunajcem wiąże się ciekawa przygoda z walentynkowym złamaniem wędki, którą postaram się opisać przy okazji kolejnych postów). Kolejne spotkanie- już ostatnie w trylogii- oddać jednak chciałbym Mszance. Ten niepozorny dopływ Raby zaskakuje mnie już od kilku ładnych lat. Pierwsze lata to była miłość totalna, ile razy byłem nad wodą tyle raz łowiłem pstrągi w przedziale 20-40cm na suchą muchę. Tylu wyjść do much nie widywałem nad żadną inną rzeką do tej pory (warto tutaj dodać, że moje łowienie na rzekach Podhala zawsze łączyło się z wyjazdem na majówkę do Kasiny z moją ówczesną dziewczyną obecną żoną). Po 3 latach euforii, przyszedł rok, w którym przeżyłem rozczarowanie. Przyjechałem podekscytowany jak co roku w maju nad brzegi Mszanki, i tym razem nie widziałem już tylu oczek, woda była spokojniejsza, jakby nieco „wymarła”. Pamiętacie wielką ulewę i powódź którą wywołała Kasinka (dopływ Mszanki) na obszarze gminy Mszana Dolna? Tak, to był ten rok… 30 kwietnia- nic, kilka oczek. 1 maja- nic- delikatna rójka wieczorem- kilka oczek. 2 maj- ulewa, bez łowienia. 3 maj- dwa małe pstrążki. Byłem zawiedziony, po prostu po ludzku smutny i zawiedziony. Ostatniego dnia przed wyjazdem, postanowiłem pojechać „pożegnać” się z rzeką i chwilę porzucać. Pogoda była deszczowa, było popołudnie. Słońce walczyło z chmurami o pierwszeństwo na niebie. W pewnym momencie wygrało, a było już nisko na horyzoncie- piękna sceneria majowego zachodzącego Słońca nad górskimi szczytami- i ja, stojący po pas w wodach jednej z ulubionych rzeczek. Rozpoczęła się rójka jęteczki, zbiorów było ja na lekarstwo ale zauważyłem, że pod środku rzeki, obok kilku większych kamieni marszczących wodę zbiera coś większego. Po cichu zakradłem się na zasięg rzutu do opisywanego miejsca nabrałem kilka wdechów (wiedziałem, że mucha którą mam na końcu zestawu chodzi, i jest łowna, bo złowiłem na nią dzień wcześniej 2 króciaki) i rzuciłem. Wcelowałem idealnie, tak samo jak on, Pan pstrąg. Branie było błyskawiczne, zdecydowane, efektowne, chociaż bez wielkiego hałasu (ale to duże pstrągi już mają w zwyczaju, że majestatycznie pobierają przynętę). Dlaczego tą opowieścią podsumowuję tryptyk- bo to była mój największa ryba jaką złowiłem? Nie. Kończę nią, ponieważ był to mój najbardziej emocjonujący i najdłuższy hol jaki przeżyłem. Serce biło mi jak oszalałe. Wiedziałem, że to ładna sztuka, ale przegonił mnie po rzece jak żaden, tyle raz przez moją głowę przewinęły się myśli o tym, że zaraz go stracę. Ostatecznie wygrałem- wyholowałem pięknego pstrąga, którego macie możliwość zobaczyć na zdjęciu załączonym do tego wpisu. Podobny hol pstrąga przydarzył mi się jeszcze raz na Mszance, 2 lata temu. Wówczas wróciłem na tarczy… Tą opowieść zostawiłem także na koniec, ponieważ zawsze wracam do niej w chwilach zwątpienia, w momentach kiedy chcę postawić na jakimś łowisku krzyżyk, albo feruję wyroki, że się popsuło. Cierpliwość i wytrwałość- to cnota wędkarzy, która przy łowieniu salmonidów jest szczególnie pożądana…

Tytułem zakończenia- krótko- nie bójcie się postawić pierwszy krok, nie bójcie się pierwszego spotkania, pozwólcie sobie na poznanie czegoś nowego, może Was zauroczy i zostanie z Wami na zawsze…

Pozdrawiam
Wojtek "Łagaj" Łagan
 

 


4.6
Oceń
(9 głosów)

 

Pierwsze spotkanie - opinie i komentarze

ryukon1975ryukon1975
0
Wędkarstwo daje wiele możliwości. Różnorodność łowisk, gatunków ryb, czy metod wędkowania, sprzętu. Każdy maprawo wyboru i własnego spojrzenia na nie. Dobrze o tym pamiętać i nie zapominać. 5 ***** (2019-02-17 05:04)

skomentuj ten artykuł

Sklep wędkarski internetowy, duże okazje tanie wędki i kołowrotki online - zdjęcia i fotki

Wędkarstwo wiadomości