Historia pewnego stawu...


Po ostatnim szczupaku złapanym na spławik, połowy kontynuowałem tylko w czasie wakacji lub podczas wyjazdów weekendowych. Po szczupaku były płotki (wśród nich moja rekordowa 28cm) i okonie (gdy na haczyk wędrował czerwony robak).

Tym razem zapraszam Was w Bory Tucholskie. Piękne lasy w okolicach Nowego n. Wisłą i te jeziora. Choć historia nie dotyczy żadnego z tych pięknych jezior, ani nawet Wisły, która była niedaleko.

Dzisiejszy wpis będzie o pewnym stawie.

Kiedy dojechaliśmy na miejsce natychmiast udałem się nad jezioro - żeby się wykąpać (byłem jeszcze dzieciakiem :). Nad jeziorem dowiedziałem się, przy rozmowie z właścicielem gospodarstwa, że posiada on staw hodowlany. Dowiedziałem się, że pływają tam karpie, leszcze, karasie, płocie i ostatnio wpuszczone 4 amury. Zasady były proste. Wędkowanie było bezpłatne, pod warunkiem, że właściciel wiedział o każdej złapanej rybie. Na zabranie ryby trzeba było otrzymać jego zgodę. I jeszcze jedno - 0 nęcenia (ewentualnie tyle, co w koszyku zanętowym).

Następnego dnia wstałem o 5 rano, zebrałem się szybko, bo wieczorem wszystko przygotowałem. Po około 15 minutach doszedłem nad wodę. Staw wielkością zbliżony był do basenu olimpijskiego i dokładnie taki miał kształt. Od razu zauważyłem miejsce, gdzie gałęzie niewielkiego drzewka opadały nad wodę. Usiadłem po drugiej stronie stawu, żeby łatwo było umieścić tam zestaw.

Łapałem przy użyciu dwóch wędek. Pierwszą był bat 4m z żyłką 0,14, spławikiem 1g i haczykiem 10. Na haczyku biały robaczek na zmianę z pęczakiem. Celem były karasie i płotki.
Druga wędka na nieco grubszego zwierza to 3m teleskop Jaxona (nie pamiętam dokładnie jaki - nie mam już) cw do 50g, kołowrotek DAM, o którym pisałem poprzednim razem, żyłka 0,20, spławik 1,5g (zrobiony przez dziadka), haczyk 8. Na haczyku dwa ziarna kukurydzy. Zestaw przegruntowany.

Pierwszy rzut pod gałęzie był celny. Poziom podniecenia był ogromny, lecz opadał wraz z upływającymi minutami, kiedy spławik stał przekrzywiony bez ruchu. Po 15 minutach wrzuciłem do wody bata. Tu nie musiałem długo czekać. Pierwszy rzut przyniósł pierwszą płoć. Kolejne rzuty to następne ryby głównie płocie i karasie. Byłem tak zaaferowany łowieniem na bata, że kompletnie zapomniałem o łowieniu karpi. Przypomniał mi o tym dźwięk hamulca w kołowrotku. Szybko doskoczyłem do wędki i natychmiast mocno zaciąłem. Ryba walczyła bardzo ładnie. Gdy była przy brzegu pokazała się na powierzchni. Był to piękny (jak dla mnie) karp. Okazało się, że miał 2,5 kg. Zadowolony wypuściłem rybę do wody i pełen dobrej myśli umieściłem zestaw w tym samym miejscu. Tym razem obserwowałem spławik. Po około pół godziny zobaczyłem coś dziwnego. W połowie szerokości stawu woda zaczęła rozchodzić się na boki, pod wpływem płetwy grzbietowej płynącej ryby. Ryba płynęła coraz szybciej. Zorientowałem się, że zmierza ona w stronę mojego spławika. Złapałem wędzisko i czekałem. Nie było to długie czekanie. Po kilku sekundach spławik zniknął pod wodą. Zszokowany zapomniałem o zacięciu. Na szczęście w porę się obudziłem i mocno uniosłem wędkę. Poczułem opór jaki stawia ryba. Pierwszy raz czułem taką siłę po drugiej stronie wędki. Hol nie trwał długo, ponieważ miałem mocny zestaw. Rybę zobaczyłem dopiero przy podbieraniu. Był to piękny amur. Waga pokazała 3,5kg. Byłem niesamowicie szczęśliwy, szczególnie, że byłem baaardzo początkującym wędkarzem. Ten amur to jedyna ryba, której nie wypuściłem do wody. Właściciel stawu zgodził się na zabranie ryby pod warunkiem zaproszenia go na kolację z owym amurem w roli głównej. Kolacja była pyszna. Po moim rekordowym amurze złapałem jeszcze 3 karpie od 1 do 1,5 kg i drugiego amura około 1,5kg. Wszystkie rybki wróciły do wody.

Kolejne dni nie były już tak udane, choć złapałem jeszcze kilka karpi i leszczy.

Do dziś pamiętam siłę tego amura mimo, że było to 6 lat temu.

Następnym razem opowiem Wam jak odkryłem metodę spinningową i jak zmieniło to moje wędkowanie.

 


4.9
Oceń
(21 głosów)

 

Historia pewnego stawu... - opinie i komentarze

skomentuj ten artykuł