Dylematy i rozterki wędkarza – czyli trzeba być twardzielem!

/ 29 komentarzy / 3 zdjęć


Wędkarstwo uprawiam od wielu wielu lat i wiele razy się zastanawiałem i wciąż się zastanawiam nad sensem kaleczenia i męczenia ryb podczas wędkowania. Szacunku do otaczającej nas przyrody nauczyli mnie rodzice i przede wszystkim dziadek, z którym w czasach mojej młodości przemierzałem łąki, lasy, rzeki czy jeziora – wtedy poznałem wszystkie gatunki drzew, ptaków, ryb czy kwiatów. Chodziliśmy na grzyby(czy ktoś z was zna lub zbierał kiedykolwiek takie grzyby jak twardzioszek przydrożny? Jeśli nie to polecam zajrzeć w atlas i spróbować – na pewno nie będziecie zawiedzeni), ryby, orzechy, maliny, jeżyny, poziomki - nawet płatki róży zbieraliśmy – ach jakiż to był zapach, gdy świeżo zebrane płatki róż dziadek rozcierał razem z cukrem w makutrze i potem pakowaliśmy to razem do słoików lub od razu piekli placek lub smażyli pączki - cholera, ale się rozmarzyłem (aż mi się łza w oku zakręciła i się trochę zasmarkałem), a te czasy przecież już niestety nigdy nie powrócą – beztroska młodość minęła bezpowrotnie. Ale takiego „przedszkola”, jakie ja miałem życzę każdemu dziecku – cóż z tego, że nie bawiłem się z innymi dziećmi w „stary niedźwiedź mocno śpi” – ja takiego niedźwiedzia prawie codziennie mogłem spotkać na żywo w lesie, poczuć jego zapach czy iść po jego śladach - poza tym zające, lisy, lis sarny, borowiki, podgrzybki, kurki, płoteczki, kiełbiki – ech…to było życie!
Ale wróćmy do rozterek - najczęściej zdarza mi się to po złowieniu jakiejś większej sztuki, którą z tzw. „przyczyn niezależnych” musiałem uśmiercić (tu chciałbym zaznaczyć, że praktycznie wszystkie złowione przeze mnie ryby wracają powrotem do wody – ale nie jestem jakimś fanatykiem w wyznawaniu zasady „złów i wypuść” – każdy ma prawo do własnego wyboru – ja już wybrałem - wypuszczam) lub, gdy złowiona przeze mnie ryba została mocno pokaleczona podczas holu, ale mimo to uznałem, że ją wypuszczę – ale czy przeżyje……?
W czerwcu tego roku trafiła mi się okazja pojechać nad Odrę do Ścinawy (zawoziłem kuzyna na komunię i jak tu było nie zabrać jeszcze kolegi i wędek do auta). Rzucaliśmy praktycznie cały dzień bez kontaktu z rybą i bez śladu jakiejkolwiek jej aktywności. Wreszcie w jednej z klatek zauważyłem kilka ataków drapieżnika, więc postanowiłem wykorzystać okazję i dobrać się do namierzonej już ryby. Na początek w ruch poszły wszelkiej maści i koloru gumy i……nic. Tak więc przyszła kolej na woblery – na początek gruby karaś o bardzo „szerokiej” akcji i już w pierwszym rzucie coś jakby branie. Przy kolejnym rzucie po trzech obrotach korbka potężne branie, zacięcie i …….znowu nic, ale nie zrażony tym zwijam dalej i po kolejnych kilku obrotach kolejne uderzenie i znowu nie udało się zaciąć. Pooglądałem wobka i po kontakcie z rybą pozostały na nim wyraźne ślady. W tej chwili jakby poczułem pewność, że tę rybę uda mi się złowić. Nie wiem nawet dokładnie skąd wzięła się u mnie ta pewność, ale po prostu wiedziałem i już! Kolejny rzut i sytuacja się powtarza – 3 obroty i branie, kolejne 3 i znowu branie i gdy już praktycznie wyciągałem wobka z wody zobaczyłem sunące za nim cielsko i wtedy nastąpił kolejny atak – na piaszczystej łasze i wodzie o głębokości może z 15 cm – dosłownie miałem wrażenie, że szczupak (a w zasadzie szczupaczyca) szoruje brzuchem po piasku, ale po raz kolejny nie udało mi się zaciąć. Zostałem za to koncertowo ochlapany, a wobek otrzymał kolejne „wzorki”. Postanowiłem zmienić wobka na jakiegoś o węższej amplitudzie pracy, ale podobnej kolorystyce. I tu niemiła niespodzianka – zero brań. Wykonałem jeszcze kilka rzutów i nic, więc postanowiłem zmienić wobka. Założyłem identycznego, ale o całkiem innej kolorystyce – taka „metaliczna makrela”. I to był strzał w przysłowiową „10” – branie nastąpiło niemal natychmiast i tym razem ryba siedziała na haku. No i zaczęła się zabawa – sprzęt w zasadzie bezpieczny – dosyć gruba plecionka, przypon stalowy 35cm, wędzisko własnej produkcji, więc nie było się o co obawiać ;). Mimo to hol zajął mi jakieś 10 min., ale już pod koniec holu ryba zaczęła wykładać się już na bok i zauważyłem krwawienie spod pokryw skrzelowych. W międzyczasie udało mi się (za pomocą przeraźliwych wrzasków i chyba nawet używałem do tego jeszcze telefonu) ściągnąć Marka, co by pomógł wyjąć i ewentualnie porobić jakieś zdjęcia. Ryba połknęła wobka bardzo głęboko, bo z 35cm przyponu wystawało z paszczy może z 10cm, a wobler tkwił mocno w łukach skrzelowych, z których sączyła się niestety krew. Dlatego postanowiłem nie męczyć jej dłużej i skrócić jej cierpienia – decyzja, której do dziś żałuję, nie została podjęta ot tak sobie – została okupiona bólem brzucha i wewnętrznymi rozterkami, ale w jej podjęciu pomógł mi Marek, który miał osobiste porachunki z nieszczęsną rybą (podczas podbierania zadała mu dość głęboką ranę) i zadziałał jak taki „bajkowy diabełek”, który często w bajkach ukazuje się po drugiej stronie aniołka przy okazji podejmowania jakichś decyzji. No ale cóż – decyzja została podjęta (przeze mnie) i tyle. Potem jeszcze musiałem wydostać woblera – udało mi się to dopiero po obcięciu plecionki i wyjęciu wobka przez skrzela. Oczywiście szczupak został też zmierzony – 83cm, czyli swojego „personal best” nie pobiłem. Po powrocie do domu uświniłem jeszcze cała kabinę prysznicową podczas skrobania (o skrobaniu w kuchni żona nawet nie chciała słyszeć), sprawdziłem też zawartość żołądka – jeden częściowo strawiony leszcz – tak ze 20-25cm i nic więcej. Rybka została pokrojona w dzwonki i zamrożona.
Ale dylematy nie zniknęły – długo jeszcze myślałem, że może jednak by przeżyła, może rana nie była aż tak głęboka etc. Aż z czasem powoli zacząłem zapominać, rozterki zaczęły odchodzić w zapomnienie. Aż przyszedł czwartek tydzień temu i zapadła decyzja, że na piątkowy obiad robimy szczupaka. Zawiozłem rybę do rodziców i mama miała zająć się przygotowaniem rybki na obiad. Już po rozmrożeniu okazało się, że zamiast zapachu ryby czuć sam fenol!!! Nie pomogło nawet całonocne moczenie w zalewie z mleka, cebuli i przypraw. Po usmażeniu i podczas smażenia było mocno czuć zapach fenolu – ryba po prostu okazała się całkowicie niejadalna i wręcz śmierdząca. Kolejną próbą „reanimacji” potrawy było zalanie jej zalewą octową z cebulą i przyprawami – niestety to również nie pomogło i ryba wylądowała w całości w koszu.
Cała ta sprawa mocno mnie zdziwiła i w zasadzie zasmuciła, bo jakoś nie spodziewałem się, że jeszcze teraz ryba z Odry może aż tak śmierdzieć i mieć w sobie aż tyle tej trucizny. Z tego, co sobie przypominam, to 20 czy 25 lat temu rybę z Odry też było czuć, ale nigdy aż tak bardzo – z reguły ryby były w mniejszym bądź większym stopniu „jadalne” – a tu w dzisiejszych czasach taka niespodzianka. A niektórzy spławikowcy, grunciarze czy spinningiście biorą ryby z Odry nagminnie do domów – brrrr…
I znowu powróciły rozterki, że śmierć tej ryby okazała się już całkowicie bezsensowna – w zasadzie to zabiłem ją tylko po to, by ja potem wyrzucić do kosza – przecież to istne barbarzyństwo!!! I znowu powróciły rozmyślania i „motyle w brzuchu”. Ciężki jest jednak los wędkarza.
Kolejnym przykładem, po którym miewam mieszane uczucia jest połów okoni. Część okoni, które łapię po holu ma mocno porozrywane pyski – szczególnie, jeśli chwyciły przynętę płytko i siedzi ona wbita tylko w wargi. Ktoś może powiedzieć, że może sprzęt nieodpowiedni, technika nie ta etc. Sprzęt wydaje mi się być wystarczająco delikatny – delikatna wklejka, cienka żyłka – cóż więcej mogę zrobić, a i tak wiele ryba ma porozrywane wargi czy hak wbity w okolicach oka, czy nawet w samo oko. Nie wiem, co dzieje się z takim porozrywanym pyskiem, czy to się zrasta czy nie, co dzieje się po takim wbiciu haka w okolice oka? Takie i inne dylematy pojawiają się w mojej głowie podczas i po łowieniu – nie tylko okoni, ale jakoś musze z tym żyć!
W ubiegłą niedzielę wybraliśmy się nad odrzańskie starorzecze w okolicach Radoszyc. Na miejscu okazało się, że boleń niemiłosiernie tłucze w ukleję – dosłownie, co kilka sekund pojawiało się głośne chlup, plask i stado uklei wystrzeliwało w powietrze lub dosłownie „biegło” po wodzie, a za nimi boleń. Tak więc na początek w ruch poszedł arsenał boleniowy – wobki, wahadła, gumy, wirówki – dosłownie wszystko co miałem było w wodzie i nic – za żywą ukleją ganiał nadal tak jak ganiał, a przynęty prowadzone na przeróżne sposoby całkowicie ignorował. Uparłem się jednak na tego bolenia i tyle – dalej biczowałem wodę przynętami boleniowymi, choć Tata i Marek przerzucili się już na poszukiwania okoni i szczupaków. Wreszcie udało mi się coś zaciąć na bardzo szybko prowadzona gumową uklejkę RH8 – pomyślałem, że to boleń, ale raczej nieduży. Jakież było moje zdziwienie, gdy pod nogami zobaczyłem szczupaczka – takiego pod 40cm z kotwicą wbitą na zewnątrz – dokładnie w samo oko. Pewnie to bardzo szybkie prowadzenie uniemożliwiło mu poprawne trafienie. Już miałem go podebrać, ale ten jeszcze raz się szarpnął i odpłynął z krwawiącym oczodołem a ja zostałem na brzegu z jego okiem na kotwicy. I znowu pojawiły się pytania, po co to wszystko, po co męczyć te biedne ryby? Chociaż w zasadzie to może i dobrze, ze tak się stało – jak sobie pomyślę, ze miałbym mu sam w tym oku grzebać to aż mnie ciarki przechodzą a i tak skończyłoby się pewnie podobnie tzn. straconym okiem.
Po takich sytuacjach zawsze miewam jakieś dziwne myśli – może ja się po prostu do wędkarstwo nie nadaję, może to zajęcie dla prawdziwych twardzieli, a nie takich „wrażliwców” jak ja? Może to zabawa zupełnie nie dla mnie? Kto wie? Może kiedyś zajmę się czymś innym, ale chyba na razie póki nie potrafię zrezygnować z wędkarstwa i jeszcze jakiś czas będę się „męczył” i bił z myślami po każdej skaleczonej rybie. Jedno jest pewne – twardzielem w tej materii to raczej nie zostanę!

Rafał (Raf7) 2009

 


4.3
Oceń
(117 głosów)

 

Dylematy i rozterki wędkarza – czyli trzeba być twardzielem! - opinie i komentarze

MiasiekMiasiek
0
witam. świetny artykuł na 5. też mam czasami taki dylemat czy pokaleczoną rybę wypuścić czy zabrać do domu. nie dawno trafił mi się mały szczupaczek (jak go wziąłem w dłoń to na zewnątrz dłoni to tylko pysk i ogon wystawał), był tak zacięty że haczyk wystawał mu z oka. wypuściłem go ale cały czas myślalem czy biedak przeżyje bez tego oka. pozdrawiam (2009-09-05 19:36)
Norbert StolarczykNorbert Stolarczyk
0
Z całym szacunkiem do kolegów spinningistów lecz to są niestety efekty połowu właśnie tą metodą uznaną zresztą na całym świecie jako najbardziej niebezpieczną dla ryby, lecz taka jest cena tego sportu i tej metody i sumienia łowiącego.
Ja jestem typowym grunciarzem i ostatnio złapałem okonia 28cm właśnie z gruntu na kanale Żerańskim, nie zrobiłem mu większej krzywdy jak ta jedna dziurka po haczyku, choć nie powiem czasami zdarza się okaleczyć rybę lecz naprawdę bardzo,bardzo rzadko. (2009-09-05 19:52)
u?ytkownik7463u?ytkownik7463
0
Wreszcie ktoś kto wyznaje zasadę złów i wypuść opisał wędkowanie takim jakim jest naprawdę. Mimo, że dołożymy wszelkich starań aby ryba wróciła cało do wody zdarzają się takie przypadki jak w kolegi opisie gdzie ryba nie ma szans aby przeżyć. Cieszyłbym się gdyby ten artykuł przeczytali fanatycy no kill, którzy twierdzą, że nie wyrządzają szkody rybom a Ci co od czasu do czasu zabiorą rybe to mięsiarze. Dzięki za artykuł. (2009-09-05 20:03)
bodzio0711bodzio0711
0
5 za opis młodośći to mnie urzekło w tym artykule,a co do ryb to muszę powiedzieć że większość puszczam. Z wisły na której łowie najczęściej ryb jeszcze długo nie tknę ,zdarza mi się czasami zabrać jakiegoś szczupaczkka ,ale to żadkość. Rozterek raczej nie mam z rybami które zabieram,ale żal mi ryb które skaleczyłem mocno, zresztą każdego zwierzaka żal mi jak dzieje mu się krzywda (2009-09-05 20:18)
spokojnyspokojny
0
Rafał
Ode mnie 5, najważniejszy jest rozsądek zawsze to podkreślam, cóż trudno, tego fenolu nie byłeś w stanie przewidzieć tak jak nie potrafimy przewidzieć naszego przeciwnika w wodzie, to jest właśnie kwintesencja wędkarstwa a rozsterki napewno dręczą nas wszystkich.
Zrobiłeś co należało i potrafisz glośno o tym mówić. Brawo.
Grzegorz (2009-09-05 21:51)
pisaqpisaq
0
Nie jestem zwolennikiem "złów i wypuść" ani łowcą okazów, ale i tak większość ryb wypuszczam. Czasami miewam dylematy podobnie jak Kolega.
Nawet ostatnio złowiłem pięknego (niedużego, ale naprawdę pięknego) szczupaka, niestety wszystkie 3 haki kotwicy wbiły mu się w pysk (2 ostrza w dół i 1 w górę), przykryłem go mokrym ręcznikiem i próbowałem w miarę bezboleśnie go uwolnić, zajęło mi to trochę czasu (minuta, może dwie), ale się udało. Po wypuszczeniu do wody widziałem, że szczupak ma dość, stał w miejscu i się nie ruszał, aż mnie pot oblał. Po chwili zaczął powoli odpływać w kierunku głębin i nagle wystrzelił jak postrzelony - będzie żył!
Podstawa to zachować rozsądek i umiar oraz obchodzić się z rybą jak z żywą i czującą istotą - nie jak z kawałkiem drewna na haku - a wszystko będzie dobrze.

PS
"Cza być twardym a nie mientkim" :)
Za artykuł oczywiście 5 - inaczej się nie da! (2009-09-05 22:44)
gorgangorgan
0
Witam. Za podjęcie trudnego tematu i wspaniałych opisów oczywiście 5.Od 30 lat zajmuje się różnymi formami turystyki zwłaszacza górskiej, lecz ostatnio wysiadają mi delikatnie kolanka i przerzuciłem się na rybki.A więc jestem bardzo młodym stażem wedkarzem. W mniemaniu sporej grupy bywalców tego forum pewnie uchodzę za mięsiarza, ale mnie to wisi. W tym roku byłem już prawie 40 razy na rybach a zabrałem do domu jakieś 10 sztuk przy około 50 wyłowionych. Ja osobiscie smakoszem rybnym nie jestem, ale za to moja małżonka ryby uwielbia(zjadać). Czasem zastanawiam się wyciągając zahaczoną rybkę co ona czuje i czy bardzo ją boli i dochodzę do wniosku że musi to być dla niej niesamowity stres i przeżycie. Chetnie kiedyś zahaczyłbym takiego No Kill na haczyk i pocholował po wodzie tak z 5-10 minut. coś czuję że to byłaby taka jego przygoda życia, miałby co wnukom opowiadać hi hi hi hi ha ha ha .Pozdrawiam wszystkich No Kill (2009-09-06 00:17)
janunio1janunio1
0
Ładnie napisany art. szczególnie na początku, kiedy opisałeś dzieciństwo i przyswajanie wiadomości od Dziadka i rodziców, pozdrawiam no i 5***** (2009-09-06 07:54)
hubihubi
0
Witam fajnie opisałeś odemnie5 i pozdrawiam. (2009-09-06 08:19)
kostekmarkostekmar
0
Fajny artykuł, na 5. Ja też mam rozterki nad wodą czy wyspuścić czy nie. Nie mówię, ale lubię rybkę w każdej niemal postaci. Ale każda ma u mnie wymiar odpowiedni do zabrania oraz czy akurat mam ochotę na jej zjedzenie. (2009-09-06 10:01)
SumikDestroyerSumikDestroyer
0
co do szczuaka bez oka to nie ma się czym przejmować... mój kolega raz złapał takiego 110cm, który nie miał oka... a jeżeli chodzi o C&R to według mnie jeżeli nikt nie łowi na sieci to można ryby zabierać... pozdr5 (2009-09-06 10:47)
łysy wążłysy wąż
0
Panowie, wydaje mi się że autor pisząc ten artykuł nie miał na celu wywołania kolejnej dyskusji pomiędzy zwolennikami, a przeciwnikami no kill. Przynajmniej ja to tak odbieram. A tym bardziej teksty w stylu "...chętnie ... zahaczyłbym takiego no kill ... i poholował ..." są wg mnie nie na miejscu. Napisał bardzo mądre zdanie : " każdy ma prawo do własnego wyboru – ja już wybrałem - wypuszczam ". Tego się trzymajmy.

Ja też czasami mam podobne dylematy jak autor. Zdecydowaną większość ryb wypuszczam, ale nie zawsze jest to możliwe.
Łowiąc okonie, przeważnie usuwam zadziory w hakach - gdy większy garbus głęboko połknie przynętę, jest o wiele łatwiej go uwolnić.

Nie wiem czy się nie nadajesz do wędkarstwa ( jak to napisałeś ), chociaż nie sądzę. Z Twojego opisu wynika, że kochasz Przyrodę - ja jakoś " z góry " czuję do takich ludzi sympatię. Pierwsze akapity o niedźwiedziu, malinach, orzechach itp - rewelacyjne !!! Osoby myślące w ten sposób ( bez względu tak naprawdę na to, czy zabierają ryby czy też je wypuszczają ) czynią dużo mniej szkody Przyrodzie, niż ci którzy nie zauważają takich rzeczy.
Naprawdę świetny wpis.

pozdrawiam (2009-09-06 11:36)
klimanaklimana
0
Zazdroszczę wspaniałego dzieciństwa. Wielokrotnie miewałam ten sam dylemat co kolega. Szkoda ryb, ale na tym ten sport polega. Jeżeli ktoś wynajdzie kiedyś bezstresowy dla ryb sposób wędkowania na pewno się na niego przerzucę. Jak na razie jednak po prostu musimy się starać o to , żeby rybki łowić zadając im jak najmniej niepotrzebnych cierpień. Ode mnie 5 za wrażliwość :-) (2009-09-06 12:31)
gorgangorgan
0
Jeżeli kogoś obraziłem swoim komentarzem to przepraszam, ale uważam że nasi dziadowie i pra dziadowie którzy pewnie nie znali panów spod no kill zabierali z łowisk tylko tyle ile uznali za stosowne i oni byli adowoleni i ryb było więcejh i nie mieli pewnie takich dylematów czy je kaleczą czy nie. dla tego proponuję WALCZMY Z KŁUSOWNIKAMI A NIE Z SOBĄ SAMYMI. pozdrawiam wszystkich wędkarzy. (2009-09-06 22:16)
shock12shock12
0
bardzo dobry artykul, daje do myslenia. pozdrawiam (2009-09-06 23:08)
u?ytkownik14647u?ytkownik14647
0
Może to przemówi do rozsądku pseudo "wędkarzom" z Płocka którzy mordują na patelni 30 centymetrowe sumiki...:-\ (2009-09-07 06:23)
margor1976margor1976
0
ryby nie są tak delikatne jak by nam się wydawało, nie rozumiem takiego tłumaczenia że by nie przeżyła, kiedyś złowiłem szczupaka który był pozbawiony dwóch płatów skrzelowych a kolejny trzymał się tylko w górnej części łba, i był w super kondycji, ten kto ją kiedyś złowił delikatności nie znał, ale dał jej szansę, ryba sobie poradziła, wykurowała, i bez walki nie poddała się, także panowie albo wypuszczamy albo nie, nie szukajmy sobie usprawiedliwienia, że pewnie by nie przeżyła, na pewno nie przeżyje, jak nie dostanie takiej szansy...... i takie to no kile ....gdybym ja miał takie rozterki na ryby pewnie bym nie chodził. ,,twardym trzeba być nie miętkim" pozdro dla kumatych. (2009-09-07 21:06)
faun77faun77
0
Witam i pozdrawiam. Lubie chodzić na rybki, choć mam podobne rozterki do twoich. Ostatnio się zastanawiam czy nie zmienić wędki na aparat, jednak zdjęci rybie nie można zrobić bez wyjmowania jej z wody. Przynajmniej w Polskich brudnych wodach niewiele widać. Ja mam podobną zasadę większość wypuszczam, ale jak widzę że ryba idzie bokiem to się zastanawiam czy dobrze robię. Jedyna pociecha że w przyrodzie nic nie ginie i jeśli rybka padnie to na 100% jej mięso się nie zmarnuje. Co do spinningu to nie lubię kotwiczek właśnie dlatego że bardzo kaleczą wolę gumy z jednym hakiem a ostatnio zastanawiam się czy nie zrywać jeszcze zadziorów. (2009-09-08 12:08)
zaborskizaborski
0
Też często mam rozterki tego typu. kilka razy zdarzyło mi się, że haczyk rozerwał karpiowi wargę tuż przed podbieraniem. W takich sytuacjach też mam wyrzuty sumienia. A tak wogóle jeżeli rybę chcemy wypuścic całą i zdrową to radzę kupić specjalną mate które nie niszczy naturalnej powłoki śluzowej ryby, oraz specjalny srodek odkażający po ranie chaczyka. Acha i do tego polecam używać haków bezzadiorowych. (2009-09-08 17:19)
u?ytkownik23540u?ytkownik23540
0
Witam serdecznie.Fajny artykuł.Pozdrawiam. (2009-09-09 11:43)
marecki-bemarecki-be
0
witam ,
spodobała mi się Twoja opowieśc,super.Też często gryze się z myślami i wyrzutami sumienia jak Ty,ja jestem zwolennikiem złap i wypuśc,dla mnie opowieśc na 5. Pozdrawiam (2009-09-09 12:02)
robcikrobcik
0
Witam,

A ja mam zawsze przy sobie cążki sredniej wielkości i jeśli mam taką możliwość obcinam zadzior i delikatnie wyhaczam rybę.Jak do tej pory wszystkie moje złapane drapieżniki (głównie okonie) powróciły w dobrym zdrowiu do wody.
W końcu koszt kotwicy lub haczyka to przysłowiowa złotówka,a zdrowie rybki bezcenne.Co prawda dylematy pozostały ale jest też świadomość mniejszej krzywdy wyrządzonej rybce

Pozdrawiam wszystkich moczykijów :)
(2009-09-12 10:00)
fenix0110fenix0110
0
Człowiek od zarania dziejów był myśliwym,do przetrwania musiał coś złowić , upolować lub zebrać. Ja uważam że jeśli się robi wszystko rozsądnie to można złowić i zabrać. Mowa że ten to "mięsiarz" a " ja" pól żywą rybę po okaleczeniu wpuszczę do wody tez nie jest ok. (2009-09-13 11:05)
robcikrobcik
0
Ja osobiście wypuszczam rybki ale jednocześnie niemam nic do tych którzy wezmą złapaną rybkę do domu.Pod warunkiem,jak wspomniał mój przedmówca ,że robi się to w granicach zdrowego rozsądku.Dla mnie"mięsarz"to ten który zapycha rybami lodówkę sobie,rodzinie,sąsiadom,znajomym,chyba tylko po to żeby udowodnić sobie oraz całemu światu jaki z niego dobry "myśliwy".I taką postawę powinniśmy potępiać.
Pozdrawiam (2009-09-13 14:35)
u?ytkownik24055u?ytkownik24055
0
witam kolegów po kiju ja niemam takiej rozterki jak koledzy opisują w komentarzach poprostu lubię łowić i jeść natomiast bierę tyle ryb ile mi wystarczy przewaznie 2 rybki i musi to być ryba a nie rybka jak to niekturzy biorą co na hak wpadnie resztę rybek wypuszczam i wcale nie uważam abym przyczynial się do zmniejszyja ryb w akwenach walczmy z klusownikami i z tymi co biorą wszystko co złowią z całym szacunkiem pozdrawiam (2009-09-15 18:40)
u?ytkownik6876u?ytkownik6876
0
Podjąłeś kolego trudny temat . Ja myślę tak : jeśli postępujesz tak jak napisałeś to żadne dylematy i rozterki są niepotrzebne , większośc ryb przecież wypuszczasz , a te które zabierasz z ,, przyczyn niezależnych '' miały po prostu niefarta . To nie Twoja wina że wzięły tak że nie nadają się do wypuszczenia bo nie przeżyją , spróbuj spojrzec na to tak : widocznie los chciał abyś miał urozmaicone menu :) . Gorzej z tymi np. które pozbawiamy oka , tych naprawdę żal pocieszające jest to że ryby są twarde i większośc pewnie przeżyje ,sam złowiłem kiedyś szczupaka który nie miał oka , oczodół był zabliźniony więc żył bez oka długo . Cóż musimy się pogodzic z faktem że przez nasze hobby rybki mniej lub bardziej cierpią , jeśli nie możemy się z tym pogodzic wypadałoby zmienic zainteresowanie . Odniosę się tu jeszcze do kolegi który napisał że spining to najbardziej niebezpieczna metoda dla ryb . Osobiście myślę że tylko kilka szczupaków czy sandaczy złowionych na spining na kilkadziesiąt złowionych trzeba będzie zabrac bo nie przeżyją ,natomiast jeśli będziemy te same ryby łowic na żywca proporcje będą odwrotne .Za artykuł oczywiście 5 (więcej niestety nie można ) .P.S. Dzieciństwa Ci nie zazdroszczę , sam miałem bardzo podobne :) , pozdrawiam . (2009-09-17 22:11)
u?ytkownik20727u?ytkownik20727
0
Również uważam (a mam kilkudziesięcioletnie doświadczenie), że łowienie na żywca uzbrojonego w dwie kotwice było łowieniem bezproblemowym, zacinało się w tempo i z łatwością można było rybę wypuścić.
Dzisiaj, uzbrajając żywca (w jedną kotwicę czy hak płoć np. 18 cm, czy dużego krąpia), to nie wiadomo, czy ciąć (duża przecież przynęta), czy czekać (ryba łyka tak, że tylko chirurg może rybie pomóc).
Takiego żywca łowiąc na dwuhakowy systemik można było żywego wypuścić. Dzisiaj często spada przy zarzucie rozrywając prawdopodobnie grzbiet, chyba że wykorzystujemy nurt rzeki do właściwego umiejscowienia przynęty, co jest czasochłonne.
Łowienie trupkiem z gruntu na dużą przynętę jest również kłopotliwe. Ciężko uzbroić dużego pomrownika w jeden hak, dużego trupka ryby na ciężkim sprzęcie jednym hakiem, a jeśli już to patrz wyżej....

Takich i innych bubli prawnych jest wiele, bo pisali to "prawo" działacze zza biurka, a nie praktycy. (2009-09-19 08:57)
introintro
0
no właśnie pytanie brzmi kto jest męczyoprawcom ryb. Ci co łowią je dla sportu i wypuszczają(dręczą bez zensu dla własnej przyjemnośkci) czy ci co je zjadają(cierpienie większe, ale jest tam jakiś cel). A na poważnie najbardziej szkoda okoni. Często padają i to od zwykłego chaczyka(zwłaszcza jak się dorwą do zestawu gruntowego na lecha) (2010-08-01 08:53)
u?ytkownik70140u?ytkownik70140
0
5 (2013-05-20 17:59)

skomentuj ten artykuł