Kiedy miałem 6 lat poszedłem z kuzynem na ryby na pobliskie bagno.Łowiliśmy kilka godzin ale brały same karasie srebrzyste a my mieliśmy ich już duuużo i nie chcieliśmy ich łowić.Powiedziałem do mojego towarzysza że poczekamy jeszcze chwilę ale jak nie złowimy nic oprócz japońców to idziemy do domu.Nasze zestawy zmieniliśmy na bardziej toporne, z nadzieją na złowienie grubej ryby.Niestety nic nie brało, zacząłem się pakować kiedy nagle usłyszałem wołanie kuzyna, krzyczał: 'Paaaweeeł! masz branie!!!'Rzuciłem torbę wędkarską i zacząłem biec z całych sił, jak najszybciej do wędki, serce biło mi jak młot, adrenalina oogromna!Kij był bardzo wygięty, do granic wytrzymałości!Niestety kiedy dobiegłem do wędki zobaczyłem jak żyłka pęka...Zrezygnowany ale szczęśliwy i zdumiony wielkością ryb w tym stawie wróciłem do wody.Niestety nigdy nie dowiedziałem się co to za potwór przerwał mi żyłkę bo przeprowadziłem się i nie mam dostępu do tego łowiska.
Niegłupi chłopak to i sukcesy miał. Ale ojciec kupił mu w nagrodę za dobre stopnie i granie w piłkę komputer z internetem...