Szczupak z podwodnej łąki
d. k. (luxxxis)
2017-09-20
Powoli już zaczynam rozróżniać kontury rozłożystych ,na wpół zatopionych krzaków wikliny stojących niczym wyspy losowo rzucone tu i tam na te rozległe śródjeziorne płycizny.
Trwają tak sobie spokojnie od lat pośród tych podwodnych łak wywłócznika dając schronienie gniazdującemu ptactwu,cień rybom w słoneczne dni i schronienie dla narybku bezwzględnie ściganemu przez żarłoczne paszcze drapieżników.
O miano oazy walczą z szerokimi na kilkadziesiąt metrów pasami tataraku i trzciny skrywającymi niewielkie ,ukryte przed ludzkim wzrokiem jeziorka i pozostałościami brzozowych lasków o istnieniu których świadczą już tylko teraz wystające z wody obumarłe pnie i zalegające dno gałęzie.
Robi się coraz jaśniej ,delikatny wiatr przegania resztki mgieł,widzę już zarysy brzegu i dzisiejsze położenie dryfującego wywłócznika po tej niespełna metrowej wodzie.
Czy to JUŻ? tak,czas zacząć...
Nieśpiesznie montuję swój zestaw od podstaw,pod kij wędruje kołowrotek,plecionka sunie przez przelotki a potem przez krętlik przyponu...
Jeszcze tylko znależć tego slidera...jest...bidula ugrzązł pod stertą innych,drżące palce walczą z agrafką ...
Potężny wymach z wiatrem w plecy wysyła go na pewną śmierć,pośród szeregi kaczodziobych.
Z kijem u góry wprowadzam go w pierwsze ślizgi-nieśpiesznie,delikatnie odchodzi na boki ,na sekundę stanie nieruchomo by po chwili znów podpłynąć kawałeczek,raz nieśmiało ruszy ku powierzchni jakby chciał zebrać owada to zanurkuje ciut głębiej...
Wypisz-wymaluj karaś na antydepresantach albo turysta...
I znowu wchodzi w ślizg,i znowu puszcza oczko na powierzchni,i znowu....--nie,nie tym razem...
Potężny wir na powierzchni i donośny chlupot w miejscu gdzie przed sekundą jeszcze był wieńczą koniec tego spaceru.
Ciszę poranka przeszywa jazgot pracującego pełną parą hamulca Zetki...
Śródjeziorne płycizny wszelkiej maści,rozległe płytkie blaty ,rozlewiska rzeczne-to od nich wszystko się zaczyna,to na nich w pierwszej kolejności budzi się życie po zimowej drzemce,i to na nich widać pierwsze początki nadchodzącej jesieni oraz towarzyszące temu zmiany w przyrodzie.
Niewielkie głębokości,obfitość kryjówek i dostępność pokarmu sprawiają że cały rok tętni tu życie,to tu mamy największe szanse spotkania się z większością gatunków ryb wystepujących w Polskich wodach.
Na przełomie lata i jesieni wszędobylskie zielsko zaczyna już oddawać teren wodzie,pierwsze kolorowe liście zdobia tu i tam jej taflę,białoryb już nie chasa jak głupi w tyralierach tylko zbity w stada szuka cieplejszych miejsc których nie dosięga sfalowana, wczesnojesienna woda.
Coraz częściej widać już pierwsze,jakby jeszcze nieśmiałe ataki niedorostków szczupaka na szwendające się przy powierzchni stynki i wzdręgi,czasem głośny chlupot dojdzie nas spod pasa przybrzeżnego sitowia,czasem usłyszymy charakterystyczne okoniowe cmokanie...
Jesienna "machina zagłady" powolutku wchodzi na swoje obroty,rozkręca się,czasem ciut zwolni by za chwilę przyspieszyć,wrzesień to jej początek,inicjuje start-warto być wtedy nad wodą ,doszlifowywać tajniki by być gotowym na póżnojesienny Booom.
"Esox z podwodnej łąki "-ryba i łowisko które kocham najbardziej,uwielbiam wręcz ten styl łowienia,te przemyślane,precyzyjne rzuty,ciągłe kombinowanie z wabikami i niesamowite skupienie aby poprawnie poprowadzić wabik nad zielskiem i stopą wody.
Tu wszystko musi być NAJ,wszystko jak należy,drobne odejście od zasad czy chwila zastanowienia kończy się spapranym rzutem,spaleniem łowiska czy utratą ryby,to już chyba nawet nie jest spinning...-to raczej stan umysłu.
Dla przeciętnego spinningisty to teren prawie że stracony,tu" nie da się łowić albo biorą tylko małe"-to słyszę najczęściej gdy kolejna łódka obiera kurs na główne ploso zbiornika.
Ma to swój urok-tutaj zazwyczaj jest pusto,brak konkurencji a dostatkiem ryb mogę cieszyć się sam.
Jak i na co ?-dwa pozornie banalne zagadnienia,wałkowane milion razy tu i tam,zna je na pamięć chyba każdy spinningista w tym kraju który od czasu do czasu liżnie choć ciut lektury.
Niby proste i czytelne jednak jakoś nijak się mają do tego z czym spotykam się na codzień na wodach tego typu,są strasznie ogólnikowe i aby nie być gołosłownym opiszę "swój " sposób na te trudne wody,nie musi być najlepszy ale zaręczam że jest w 100 procentach mój ,że tak łowię.
Składa się na niego kilka drobnych detali w kwesti doboru zestawów,przynęt czy samego podania wabika,sklecone razem dają mi niezłe wyniki w miejscach gdzie do dyspozycji mam cały metr słupa wody.
Zacznijmy więc od sprzętu:
Wędzisko-nada się w zasadzie każde od 245długośći i ramkach cw 5-30,im dłuższe tym lepsze ,a jeśli delikatniejsze a wasza wiara w nie silna -tym lepiej.
Kołowrotek-to serce zestawu,nie może mulić,wymagany bezbłędny hamulec,płynna praca i kasowanie luzów na linkach-zawsze i wszędzie,w każdych warunkach i w każdej pogodzie.
Na jego szpuli dobra,sprawdzona plecionka od 0,12mm wzwyż,w miarę nowa,nie styrana życiem,bez węzłów i supłów,w kolorze odpowiadającym wodzie w naszym łowisku,plecionke tę kończy długi minimum 35cm przypon o wytrzymałości od 9kg wzwyż,koniecznie dobrej marki,wyposażony w dobre uzbrojenie.
W skład moich zestawów wchodzą odpowiednio kije :-CFX 7-28 przy 245dł oraz Street Fishing 5-21 i 275 dł,zdradzam je dla GS-a Hornet 4-18 240cm a gdy wypływam na głębszą wodę to sięgam natychmiast po Nano Core 7-28g i 1,98dł.
Pod nimi wieszam TD FD 1035iZ -"zetka",Specialist-a 1035i, a obecnie równierż poczciwego XENOS-a 3000 od Ryobiego,na szpulach prym wiedzie tania Magnum 4x bądż Fishmaker -0,12-014...
Kończy je ekstraklasa przyponowa,samodzielnie skręcona z zestawów Self Made i podkuta spin lock-ami...
Przynętowo odbiegnę od książkowych i internetowych standardów ,moje pudło to zbiór pływających Sliderów 10 i 14 cm,Fatso,Sweeperów 14-nastek,
leżą tuż obok długich na 15cm Mamb,Hering-ów od SG,gum Bandit,woblerowy świat otwiera nieśmiertelny Perch i Skinner --wszystkie te wabiki mają jedną wspólną rzecz-są wybitnie pływające,często nawet celowo przerobione tak aby schodziły ledwo co pod wodę.
Poppery czyli woblery powierzchniowe...-tych u mnie nie uświadczysz,moje esoxy za nic je mają,duży ich nawet nie obwącha a mały od przypadku zeżre...Wożone latami,próbowane tu i tam ,i nigdy przenigdy nic godnego uwagi na nie nie poszło,z czasem rozdane,urwane,zgubione...
Silikon najczęściej wisi na systemikach ,patrz-Softem inaczej-na moim blogu,wymienione wyżej gumy same w sobie mają dość masy że bez trudu posyłam je na wymagane odległości 30-40m a pozbawione obciążenia idą tam gdzie chcę-10cm pod powierzchnią muskając tylko zielsko pod sobą.
Kolorystycznie używam tylko 2 wariantów-natura i oczojeb-coś w stylu firetiger,ta zasada dotyczy każdego wabika w moich skrzyniach.
Z sentymentu też zabieram małe pudło obrotówek,głównie poprzerabianych meppsów 3-5,pozbawionych ciężkich korpusów na miejsce których powstawiałem plastikowe ,czerwone rurki a po ucięciu oryginalnych kotwic dołożyłem krętlik i agrafkę.
Był czas na moich wodach że pięknie szły mi na Combo wielkie esoxy ,nic nie chciały,tylko combo...-sentyment pozostał i od czasu do czasu przemieszam wodę duetem mepps vs s4p 13,5cm...
Technicznie,czyli pierwsze "zasieki"...
Mój wędkarski guru,idol,śp -Jacek S Jóżwiak napisał kiedyś że dobrego spinningistę można poznać po tym jak trzyma swój kij,czy z czubkiem skierowanym do dołu beznamiętnie zwija linkę myśląc często o dupie Maryny czy" gra" nim mając szczytówkę na wysokości wzroku a często i wyżej.
Ja wybrałem drugą opcję,zdecydowanie bardziej wydajną jeśli chodzi o ryby niż popularna "rzuć i zwiń "którą nazwałbym ekologiczną.
Tu właśnie przydadzą się długość naszego kija i jego "delikatność",po rzucie w upatrzone miejsce szybkim ruchem zamykamy kabłąk,kasujemy luz na lince i z kijem skierowanym w górę rozpoczynamy pierwszy taniec wabika.
Podniesienie kija sprawia że podnosimy równierż pracę naszej przynęty,opuszczając go niżej-wabik idzie głębiej,jednostajnie kręcimy i równocześnie podnosimy kij-przynęta startuje do góry,opuszczamy utrzymując tempo zwijania-opada.
Wędzisko służy nam do nadania "życia" sliderowi,woblerowi,silikonowej rybce,ona ma grać,lusterkować,płynąć zygzakiem ,zbierać coś z powierzchni wody by po chwili zejść pół metra niżej aby poskubać kępkę zielska...
To naturalne zachowanie drobnicy-nigdy nie widziałem płoci czy okonia płynącej "na punkt" w jednej płaszczyżnie,tempie i kierunku...
Długi kij to lepsza kontrola wabika na dalekim dystansie,płytsza praca,mniej linki w wodzie-mniej balonów,luzów,mniej haczenia o zielsko,rzęsę czy insze tałatajstwo.
Jego delikatność to czucie każdego zrywu slidera,"miękkie startowanie" bez gwałtownych zanurkowań,ta delikatność to dobre rozeznanie tego jak i czy pracuje nasza guma,system wczesnego ostrzegania gdy zaczyna szurać po zielsku no i w końcu komfort operowania czymś co nie męczy dłoni...
Spróbujcie "po mojemu"-zaręczam że warto.
A na czym polega owo "granie" wabikiem? to zestaw sprawdzonych ruchów wędziskiem,nic więcej,brak tu magii i "ogólnokrajowej" metody.
Każdy powinien wyrobić je sobie sam na podstawie zachowań drapieżników w swoim łowisku,moje kaczodziobe lubią gdy sliderem zagram im na "dwa" tj.-dwa krótkie szarpnięcia,pół sekundy przerwy i powtórka do skutku.
Im mocniej szarpniemy tym niżej poszybuje ten wabik,im wolniej i płynniej-tym jego ruchy staną się dostojniejsze,będąc nad wodą kombinujemy z "tempem" płynnymi ruchami nadgarstka-zazwyczaj jest tak że słabo żerujące esoxy lepiej zareagują na ciut gwałtowniejsze zrywy przynęty i krótsze przerwy "postojowe".
Przynetą bawimy się aż pod własny kij-nagminne są gwałtowne ataki na krótkim dyszlu,zaciekawiony wabikiem szczupak potrafi płynąć kilka metrów za nim i strzela gdy ten z wody już prawie wychodzi.
Woblerami łowi się podobnie,"na dwa" "na trzy" z pauzą-to się chyba twitching nazywa,tutaj palmę pierszeństwa oddajemy Skinnerom i Perch-owi,dobre opanowanie ich pracy potrafi zdziałać cuda.
Dla gum "granie" to tylko praca w górę i dół wędziskiem,pozornie proste lecz nie zapominajmy o tym iz odbywa się to na pół czy metrowej wodzie,te skoki to zygzak w paśmie 30cm...
Pobicia zazwyczaj w "podnoszeniu" wyżej,czasami w najwyższym punkcie-tu ponownie długość kija ma znaczenie gdyż szybciej reagujemy z zacięciem.
Strategicznie podchodzę do tematu w ten sposób że zawsze ustawiam się z wiatrem w plecy,to wydłuża rzuty a plećka balonów mi nie robi,na wszystkie miejscówki napływam od tyłu czy z boku,nie płoszę sobie ryb tam gdzie zamierzam je łowić.
Skupiam się na wszelkich choćby niewielkich przegłębieniach,uskokach na dnie czy zatopionych przeszkodach,nie czeszę każdego litra wody tylko sukcesywnie obrabiam te bankówki które wcześniej dały mi najlepsze ryby-10 lat prowadzenia statystyk dobitnie mówi iż są one niezmienne,powtarzalne.
Zapamiętane tworzą swoistą "mapę" po której się poruszam.
Każde miejsce obławiam skwapliwie,z uporem maniaka,w każde ładuję kilkanaście rodzajów przynęt,urozmaicam ich pracę,cały czas mam pod kontrolą każdy metr zwijanej linki,każdy odjazd slidera...
Nie wstaję z ławki pontonu,nie rzucam kotwicy na pałę tylko delikatnie ją upuszczam na napiętej lince,nie stukam pudłami i nie hałasuję przewalając wabiki-te zazwyczaj mam już wyłożone na wierzchu...
Pamietać nalezy że pod nami jest mało wody i ryby są o niebo wrażliwsze na bodżce z zewnątrz niz ich pobratymcy z głębokiego plosa zbiornika,dlatego brodząc czy pływając warto to robić z głową.
Cel naszych połowów stoi na niewielkich głębokościach,czasem tuż przy powierzchni wody-jego kąt widzenia jest większy,lepiej widzi i słyszy,to nie któryś tam metr słabo doświetlonej toni ,to jasny bulwar na którym widać każdego spacerowicza.
Spróbujcie kiedyś takiego łowienia,na podwodnych łąkach i wodzie do pasa a być może tak jak ja odnajdziecie swoją Szwecję pod własnym płotem.
Daniel "Luxxxis" Kruzicki.
Przemas83-"sprawca" większości fotografi.
Garść lużnych spostrzeżeń:
-najwięcej brań przypada na środek dnia i godziny popołudniowe,mówię o dużych rybach.
-wiatr,-im mocniejszy tym lepiej,każde załamanie pogody jest mile widziane
-gdy co rusz biją niewielkie osobniki to znak że "duży" nie żeruje,gdy zapada cisza-to JUŻ...
-tam gdzie jest dużo brań mniejszych sztuk tam nie złowiłem nigdy nic poważnego,na obrzeżach tych miejsc -tak
-stanowiska "mamusiek" są nudnie powtarzalne,są stałe.
-skrajnie rzadko zauważam widoczny atak dużej sztuki na powierzchni wody,one nie hałasują.
-esoxy mają dziwaczne upodobanie do "nowych" przynęt i brak oporu przed ich rozmiarem
-wydaje mi się że nawet kolor przyponu i wielkość krętlika ma znaczenie,staram się aby były one małe a druty nie odbiegające zbytnio kolorem od wody
-są miejsca gdzie esoxowi wystarcza tyle wody aby tylko krzyż mu zakryła-30cm,gdy ma tam spokój i ciszę to ustawi się tam pokażna bestia
-najwięcej brań "dużych" miałem na krawędzi rzutu,daleko od siebie
-miejsca "pewne"-bankówki,-opłaca się do nich wracać ,w praktyce oznacza to że wyprawę zaczynam od nich,obłowię,płynę do następnej i następnej...Ale zawsze dwu-trzykrotnie odwiedzam "hiciory"