No kill, catch and release - kim jestem?
Jakub W (Jakub Woś)
2016-02-06
Niektórzy wędkarze lubią się przypisywać do grup. Niektórzy mówią "złów i wypuść" inni "no kill". Kolejni "catch and release". Teraz znów modne "uwalniam okazy" Kiedyś nie zastanawiałem się do jakiej grupy należę. Nie było mi potrzebne utożsamianie się z jakąś wędkarską filozofią. Byłem po prostu sobą.
A co gdybym musiał się określić? Takie pytanie zadałem sobie podczas jednej z jesiennych wypraw.
Pojechałem w pogoni za szczupakiem. Rankiem nad wodą odbywał się spektakl pod tytułem Szczupak poluje na słonecznicę. Całkowitą ciszę przerywały niemalże nieustannie ataki niewielkich szczupaków. Rozłożyłem sprzęt i zacząłem wędkować. Po kilkunastu rzutach blachą mors zauważyłem, ze w wodzie miotają się dziesiątki słonecznic. Niby żywe ale pływały zrywami, wykładając się na boki. Pierwsze moje skojarzenie to, że wiatr zepchnął ofiary szczupaczych ataków. Uznałem że najlepszym rozwiązaniem będzie założenie malutkiej blaszki imitującej słonecznicę ale uzbrojonej w szczupakową kotwiczkę. Pierwszy rzut i czuje, że blacha nie pracuje tak jak powinna. Pomyślałem, że kotwica jest zbyt wielka. Po wyciągnięciu przynęty z wody okazało się, że na kotwiczkę nabite są dwie słonecznice. Wykonywałem kolejne rzuty a w połowie z nich wyciągałem słonecznicę nabitą na hak. Znów zmieniłem blachę na większą i powoli przeprowadziłem przez stado słonecznicy. Blacha swoją pracą trącała rybki na tyle mocno, że już nie były w stanie normalnie funkcjonować. To nie szczupaki, to ja tak raniłem te rybki. Niestety z obrotówką było to samo. Wpadając w stado słonecznicy potrafiła kilka ranić. Jedynie gumy nie uszkadzały tych drobnych rybek.
Wtedy dotarło do mnie, że z pewnością nie jestem no killem Zacząłem się zastanawiać czy w ogóle istnieje wędkarz który jest no killem Nawet nieświadomie tak jak ja w tamtej sytuacji zabijamy ryby. Czy potrącone przez wahadłówki, czy zaczepiona drobnica ramionami kotwic woblerów. Ileż ryb ginie gdy za głęboko połknie hak. Ile ginie trąconych śrubą silnika. Ile ikry depczemy brodząc. Zabijamy ryby mimo najszczerszych chęci ich ocalenia a skoro zabijamy to chyba nie ma miejsca na no kill.
A co ze złów i wypuść ( catch and release)? No tu już nie ma mowy o zabijaniu. Co złowisz to wypuszczasz. Zginie po wypuszczeniu - zdarza się, Zginie podebrana za brzuch przez wobler - zdarza się. Powiem więcej to hasło chyba nie wyklucza nawet łowienia na żywca o ile tego żywca nie złowisz a kupisz (nie dotyczy wód PZW) No to do tej grupy nawołującej złów i wypuść, złów i wypuść jest mi znacznie bliżej. Jednak dwie trzy sztuki rocznie złowione przeze mnie trafiają na patelnie lub do ogniska. Złowione a nie wypuszczone. To mnie przekreśla.
Uwalniam okazy - tu się może nadam. Aby uwalniać okazy trzeba je najpierw łowić. Trzeba wpierw ustalić co to są te okazy. Czy granica zwykłej sztuki a okazu to sprawa indywidualna każdego wędkarza? Czy to ryby uznane za medalowe przez PZW? Te na złoty medal? A może już te na brązowy. Jeżeli zaczynamy od tych na brązowy to rzeczywiście wszystkie okazy uwolniłem. A jeżeli od tych na złoty medal? No to tu też nie pasuję bo takowych jeszcze nie złowiłem.
Chyba jednak nie wpasowałem się w żadną z grup. Może kiedyś jak zacznę łowić większe ryby, albo ktoś ustali granicę okazu na poziomie ryb które łowię...