Zanęty Robinson - test i opinia
Artur Sadłowski (Artur z Ketrzyna)
2014-12-01
Testy zanęt Robinson Lin-Karaś - relacja.
Wielu z nas zastanawia się która zanęta lepsza, ta droższa czy tańsza, markowa czy jakiejś zwykłej firmy. To najlepiej nam zweryfikują ryby w danym łowisku. Zawsze szukamy najlepszej, dzięki której nałowimy się do syta.
Miałem możliwość przetestować zanęty, których u mnie w sklepach nie ma.
A mianowicie:
Zanenta MVE Carassio Red,
Zanenta MVE Carassio Brown,
Zanenta MVE Super Champion B.R.X.,
Zanenta MVE Carasio Yellow,
Zanenta MVE Super Feed,
Zanenta MVE Specja
I dodatki:
Atraktor big fish,
Atraktor vanille,
Atraktor lemon"n vanille,
Dod. Zanętowy Coco
By wyniki były wiarygodne do tego celu zaprosiłem kolegę Adriana. I wędkowaliśmy razem. Testy nie wyszły najlepiej, bo pogoda była dość zmienna i rybki chimerycznie brały, jakiś patos nade mną wisiał... Do tego 2 moje miejscówki ktoś najechał i zdewastował, wyrwane zielsko jak i przenęcone łowisko, skutecznie odstraszyło rybki i zniechęciło do żerowania w tych miejscach. Dlatego ostatnimi czasy przerzuciłem się na spina. No cóż, spławik też moja ulubiona technika połowu ryb. No i możliwość przetestowania zanęt rozbudziła marzenia o ładnych rybkach.
Na pierwszy rzut poszła Super Champion B.R.X., jasno brązowa, raczej smużąca i bardzo drobna, jaśniutka zanęta. Prawie bezzapachowa. Płyniemy z Kamilem ma moją ulubioną miejscówkę, pełni zapału i entuzjazmu. By to będą wspaniałe łowy. Gdy docieramy na miejsce, moim oczom ukazują się olbrzymie zmiany, zielsko powyrywanie i przerzedzone. No cóż, ktoś się dobrał i zrobił swoje. Ale nie zrażeni rozrabiamy zanętę i rozkładamy sprzęcik. Kilka kul do wody i zestawy z uniwersalną sprawdzoną przynętą. I cisza nic się nie dzieje. Po jakimś czasie mieliśmy w końcu kilka brań, jak się okazało wpłynęły malutkie krąpiki. Poczekaliśmy jeszcze z godzinkę i nic. Dalej tylko od czasu do czasu jakiś krąpik meldował się na wędce. Spłynęliśmy w tym dniu zniesmaczeni. Ja zaś miałem niezłą zadrę, bo wędkarze potrafią być jak te ś..., nie bronię im łowić, nawet podpowiem co i jak. Ale podpatrywać innych z ukrycia, i wciskać się, niszczyć łowisko? To jest chore... Przecież tam zawsze rybki brały i to takie całkiem ładne. Na ostatniej wyprawie miałem linki i karasie, ładne płotki i parę leszczy. I miałem z pokaźną rybką kontakt, której nie udało mi się zatrzymać przed wpłynięciem na 2 m w zielsko, i żyłka 0,2 pękła jak kiepskiej jakości nitka. A teraz, studnia...No cóż. Następnym razem, zniesmaczony tym co zastałem na mojej bankówce, wraz z Adrianem odwiedzimy inną moją miejscówkę, pewniak jak nic na karasia i lina, którego dawno nie odwiedzałem.
Przyszedł ten dzień i miejscówka akurat wolna. Stajemy i powtarzamy rytuał. Efekty z początku takie same jak wcześniej. (widziałem jak tam koleś rzucał tony zanęty choć ryby nie ciągał). Ale po jakimś czasie pokazały się bąbelki. Tak więc coś weszło w zanętę. Nie były to rewelacyjne łowy, ale zaliczyłem kilka małych linków i średnich karasi. Kolega trafił nawet takie ponad 0,5kg. Do tego drobna płoć i krasnopiórka. Łącznie mieliśmy po ok 2,5 kg ryby, tak więc nie najgorzej, zwłaszcza, że inny kolega też tego dnia nie połowił.
Na następny ogień poszły Carassio Red, Carassio Brown i Carasio Yellow. Wszystkie średnio kleiste dość grube, różnią się tylko kolorem i odrobinę zapachem. Można było z nich ulepić całkiem zwięzłe kule, które pracowały dość dobrze, już po wrzuceniu do wody i rozkładały się na dnie. Jak sama nazwa wskazała, wabiły karasie, leszcze i płocie, linków nie było zbyt wiele. Ale nie powiem, połowy nawet względne, po prostu kiepskie dni i to nie tylko u nas.
Następne to Super Feed. Tu mieliśmy problem zaplanować wspólny wypad, gdyż zawsze któremuś z nas coś wypadało. No nic, wybrałem się w środku dnia z rodzinką na inne łowisko. Efekt był naprawdę zadowalający, rybka bardzo ładnie wchodziła w łowisko i intensywnie żerowała. Dzieci nieźle nałowiły płoci i leszcza. Następnym razem wybrałem się sam, gdyż znów koledze coś wypadło, a dzieciakom nie chciało się wcześnie wstawać. I postanowiłem łowić na gruntówkę i bacik. Zanęta super fed + atraktor wanilia. Znów okazała się skuteczna, bardzo ładnie pobudza i wabi rybki. Efekt jest widoczny automatycznie po wrzuceniu kuli zanętowej. Już po 1 min widać jak ryba żeruje na dnie, po licznych bąblach wydostających się na powierzchnie...
Jakie rybki zwabiła dziś? Leszcze, płocie i krąpie, łowiska nie omijały nawet ładne okonki, których też kilka wyjąłem, na koniec w łowisku zameldowała się też krasnopióra... Efektem dzisiejszej zasiadki było 7 kg rybki, która wróciła do wody. Do domu wróciłem zadowolony, bo dawno już tak nie połowiłem.
Następna wyprawa, to testy MVE Specjal. Bardzo drobna i sypka, praktycznie o zerowej spoistości. Trudno z niej ulepić kule. Typowo smużąca powierzchniowa zanęta. Dla mnie to była porażka, nie wiedziałem jak ją użyć. Dodaliśmy jakiejś kupnej zanęty i jakoś poszło. Jakoś, bo porostu tym razem nie wiedziałem co jest grane. Czy to wadliwa partia, czy co? Jak się okazało, zanęta specjalna do połowu uklei. To nie moja bajka. Ale nie powiem, wabić ryby wabiła. Jak się pod koniec wędkowania okazało, głównie krasnopiórkę, bo uklei tu nie uświadczysz, która bardzo pięknie grasowała pod powierzchnią i ochoczo atakował przynętę. Ale nie dla mnie zabawa z 10 cm i mniejszymi rybkami. Choć zabawa przednia, jak po wrzuceniu zestawu do wody, spławik prawie z marszu jedzie w bok.
Następny test to piknik rodzinny (zawody na j. Długim). Biorę swoją rodzinkę i jedziemy. Ja rozochocony i pewny siebie, bo mam zanętę super feeder, specjalnie na tą okazje ją zachowałem. I to był mój błąd „ta pewność”. Nowe łowisko, a ja nie zrobił rekonesansu. Wszystko było by oki. Rybka podchodziła i żerowała. Ale stanowisko wylosowaliśmy w zielsku. Tak więc nie dało się dotrzeć do rybki żerującej na dnie. Non stop zamiast ryby, tylko ziele na haku. No to nic innego jak zostało nam łowienie w toni lub pod powierzchnią. No i tu właśnie pech, złe przygotowanie, dało o sobie znać. Przynęty to biały robak, dendrobeny 3 rozmiary, i kukurydza. Co z tego. Wszystkie za duże! Łowisko przenęcone. Ale ryba co rusz wchodzi w łowisko, branie zacięcie i pudło. I tak cały czas, nic nie daje odczekanie, aż ryba dobrze weźmie. Co jest grane?!!!
No wiadomo, jak mi nie wychodzi, to trzeba obserwować innych. No i co z tego, że już wiem, że skrzynki wędkarskie są pełne różnych akcesorii. Jak nie mam odpowiednich przynęt??!! Ochotki i pinki. A tam sprawdzają się tylko mikro pinki i ochotka. Takie giganty biorą!
Nic, walka podjęta, to do końca... Chciałbym zobaczyć swoją minę, jak nie udaje się nam skutecznie zaciąć choć jednej ryby, trzy nawet widziałem. Były uwieszone na dzikunie. Kurcze ten dzikun mało im buźki nie rozerwał!
Została mi jeszcze paczka Carassio Brown, a możliwości na wypad nie wiele. Tym bardziej, że sezon na drapieżnika już w pełni. Ale cóż zobowiązałem się przetestować, więc nie ma rady. Trzeba jechać, ale gdzie?
Tym razem, małe oczko wodne, stare zapominane. Nie wymieniam gdzie, bo zaraz jak szarańcze się rzucą to będzie po nim. Znów kumpel nie może, dzieciakowi się nie che, więc jadę sam...
Deszczyk siorpi, ja ot jakiś taki zniesmaczony aurą, no i coś mi na duszy leży. Jestem, tak więc czas coś spróbować złowić. Zanęta już rozrobiona, sprzęcik rozłożony. Sru... trzy kule do wody i napycham koszyczki. Demrobena 2 na jedną, na druga pęczek dzikusów. I do wody, a ja pod drzewko, bo tam jeszcze sucho. Nic nie wskazuje, by ta wyprawa była udana, wędki przez pół godziny leżą jak zaczarowane. Sprawdzenie zestawów i przerzucenie, jeszcze 2 małe kule do wody. I pod drzewko, papieros wypalony i nic. Co tu robić? Tu nagle lekkie branie i ląduje krąpik. Jak to mówią to też rybka. Poprawiam zestaw i sru... Ja, jakby nie było, pod drzewo i papieros w zęby. I coś się zmieniło. Kilka kolejnych delikatnych brań, i pudła. Postanowiłem poczekać i nie zacinać. I to było to. Podeszły, warto było czekać te 2 godziny. Na trawce ląduje ładny linek, za parę minut następny. I wciągu godziny maiłem na koncie 5 linów i 2 pudła. Chwila ciszy, jakby ryba odeszła i w końcu po 2 fajce jest branie. Sygnalizator podniósł się nieznacznie i zastygł. Czekam i nic. Palę kolejną fajkę i nic, więc powtarzam swój stary wypróbowany trik. Chwytam za żyłkę ręką i lekko podciągam zestaw, jak ryba będzie to ją wyczuję. Ale nic. Odchodzę pod drzewo, odpalam fajkę, głód mi zaczyna doskwierać. Odwracam się, a tu sygnalizator znów lekko do góry, i stoi. Czekam, i znów lekko do góry i stoi. Nie wytrzymuję, podchodzę do wędziska, dłonią za żyłkę i czuje, że tym razem coś chyba tam jest, bo nie oddaje żyłki, więc raz kozie śmierć, i tnę. Ku..., ale opór i ryba rwie w lilie, aż miło, a ja jej nie mogę zatrzymać. I tylko pomyślałem: „Cholera zaraz będzie po zestawie”. I tak się stało. Ryba tak głęboko weszła w ziele, że nie było nowy o tym bym ją stamtąd wyciągnął. I tylko czuję jak puszcza. I zwijam zestaw bez przyponu. I to było ostatnie branie tego dnia. Mimo chodem, na tym oczku ta zanęta dobrze się spisała. Pięć dorodnych linów i parę krąpi. Czego wędkarz może chcieć więcej do szczęścia? Fota i trzy liny do wody, dwa na kolacyjkę.
Skoczyłem jeszcze w to miejsce z kumplem, ale powtórki z rozrywki nie było, parę krągli i płoci, nic czym można się pochwalić. Po prostu już za zimno i teraz to czas na spina nie spławik czy grunt.
Jak by nie było, brak czasu, zmienna pogoda i auto w warsztacie (kuzia, tyle dni fajnej pogody, a tu nie ma czym na ryby skoczyć!!!). Nie dane było mi w tym roku zbyt połowić, ale jednak zanęta Robinson się sprawdziła. Kilka razy wynagrodziła te gorsze dni. Jednak o Wanillia się u mnie nie sprawdziła, nawet ta z Lemonką. No cóż spławikówka i gruntówka w kąt i niech se czekają do następnego roku. Czas na spina i już.
Połamania kija koledzy...