Uratowany przez kłusowników
Wiesław Czort (Diablo)
2013-12-04
Historia wydarzyła się kilka lat temu. Jesień choć późna była ciepła. Postanowiliśmy z chłopakami zrobić ostatnią nocną wyprawę sezonu. W piątek urlop więc dwie doby wędkowania. Niestety jak to już nie raz miało miejsce chłopaki się wykruszyli. Zostałem sam. W czwartek wieczorem spakowałem sprzęt, namiot, trochę jedzenia. Przed wyjściem słyszę głos mamy:
- Kiedy wrócisz?
Zdenerwowany całą sytuacją z chłopakami odburknąłem
- Jak wróce to bede
- telefon masz?
- nie mam, tam i tak nie ma zasięgu.
Poszedłem. Dosyć niski stan wody udostępnił wyspę na środku Wisły. Pozostałość po dawnych klatkach. Kamienista wysepka o średnicy około 4-5 metrów. Z jedną kępą trawy i sterczącymi, suchymi, zniszczonymi przez kry pozostałościami po krzaku wierzby.
Obok wyspy główny nurt, zaraz za nią musiał być dół. Trochę po piachu, trochę kamieniami, zanurzony do klatki piersiowej dotarłem na wysepkę. Żeby zabrać cały sprzęt musiałem zrobić dwa kursy. Ledwo zdążyłem się rozpakować, postawić w trudnych warunkach namiot i zaczęło się ściemniać. Rozłożyłem wędki, siadłem na kamieniach, otworzyłem piwko. To będzie piękna wyprawa westchnąłem.
Chciałem oddać się w pełni rozkoszowaniu przyrodą, wychwycić jej dźwięki. Ale cóż to? Świerszcze które dotąd grały jak szalone całkowicie ucichły, ptaki też jakby znikły. W ty samym czasie poczułem przejmujący chłodny wiatr, który zjeżył mi włosy na całym ciele. Spojrzałem w górę od północy gwiazdy zaczęły znikać za czarną kurtyną. Chyba będzie deszczyk, rozstawiłem wędki, założyłem dzwonki i schowałem sie do namiotu. Z każdą chwilą wiatr robił się coraz silniejszy aż w końcu zaczęło padać. W końcu wiatr tak łopotał namiotem że stwierdziłem że dzwonków nie usłyszę więc wyszedłem schować wędki. Na zewnątrz panowała totalna ciemność, nie widać było nic. Pakując wędki zauważyłem że nieznacznie podniósł się poziom wody. Wróciłem do namiotu i próbowałem zasnąć. Każdy kto spedził w namiocie deszczową wietrzną noc wie co to znaczy. W wyobraźni deszcz jest dużo większy a wiatr dużo silniejszy. Momentami tak lało i wiało że namiot prawie się składał. Pocieszałem się na zewnątrz nie może być tak źle. Zmęczenie dało się we znaki i oczy zaczęły się mrużyć, zacząłem zasypiać. Nagle coś zaczęło szarpać za namiot. Przeraziłem się niesamowicie, wypadłem z namiotu trzymając go oburącz zeby mi go nie zabrało. W ciemności nie wiedziałem z czym się siłuję, byłem tak roztrzęsiony że nie mogłem zapalić latarki. W końcu udało mi się włączyć światło. Blade długie łapska ciągnęły mój namiot do wody. Walka nie trwała długo. Powłoka namiotu puściła, namiot dorobił się drugiego wejścia. Długie łapska okazały się konarem który spłynął Wisłą. Dopiero wtedy zauważyłem że stoję po kostki w wodzie. A jeszcze z dwie godziny temu były tu kamienie. Teraz przeraziłem się na poważnie. Namiot rozdarty, w środku potop. Na zewnątrz szybko podnosi się stan wody. Byłem mokry, zmęczony i przerażony. Nie miałem telefonu i nikomu nie powiedziałem gdzie idę. A po nocy na pewno nie przeprawie się przez wodę. Do tego zrobiło mi się strasznie zimno, namiot choć dziurawy delikatnie chronił przed przejmującym zimnem. znów schowałem się do namiotu, tym razem zostawiając głowę na zewnątrz. Chciałem kontrolować przybór wody i obawiałem się że jak nie będę na bieżąco mogę usnąć i zaleje mnie woda a wtedy się juz z niego nie wyplączę. Przez całą noc oczy mrużyłem tylko przed deszczem. To była najdłuższa noc mojego życia a ja jak zbawienia oczekiwałem aż się rozwidni i będę mógł wrócić do domu.
W końcu zrobiło się widno. Zacząłem oceniać sytuację. Woda przybrała przez noc około pół metra. A to znaczy że tędy którędy szedłem na wyspę nie wrócę. Woda mnie zakryje. Namiot rozwalony, nie mam telefonu, nie mam suchego ubrania i zaraz zaraz... gdzie moje jedzenie? Leżało przecież zaraz obok namiotu w reklamówce. No tak potwór z głębin z długimi sinymi łapskami. No to mam przechlapane. Siadłem i byłem bliski załamania. Nie rozstawiłem nawet wędek tylko rozglądałem się za jakąkolwiek oznaką życia na którymś z brzegów. Niestety, mijały godziny. Byłem tak zmęczony głodny i zziębnięty że nie mogłem zebrać myśli. Próbowałem się skoncentrować na czymś ale nie mogłem. Deszcz i wiatr nie przestawały. Jedynym plusem było to że woda przestała przybierać. Robiło się coraz ciemniej, A mnie z każdą sekundą ogarniało przerażenie. Nie miałem siły wejść do namiotu Nawet nie wiem jak się tam znalazłem. Skulony w rogu spojrzałem na skostniałe sine ręce które jeszcze nigdy mi się tak nie trzęsły. Zaczęły mi lecieć łzy, zamknąłem oczy. Czy tak głupio skończę? Nagle wszystko ucichło... Dostałem gęsiej skórki jak nigdy i opanował mnie jakiś dziwny niepokój. Jakbym się czegoś panicznie bał czegoś co ma zaraz nastąpić. Zerknąłem w stronę wyjścia. Materiał namiotu powolutku rozchylił się na boki a do namiotu po centymetrze wsunął się wielki łeb. Czarny i jakby krzyżówka psa z dzikiem. Gruba szczeciniasta sierść i bielutkie kły, oczy żarzyły sie na czerwono jak węgle. Gwałtownie nabrałem oddechu i... mnie sparaliżowało. Wtem jakby dookoła były głośniki, zewsząd usłyszałem silny niski głos:
Czy już jest Ci wystarczająco zimno?
Czy już jesteś wystarczająco głodny?
Czy jesteś wystarczająco zmęczony?
Nieeee!!!!! wydarło się ze mnie na cały głos... Wtedy dopiero wziąłem kolejny łapczywy oddech. Oczy mrużyły mi się jak przy ziewaniu, nie mogłem ich otworzyc. Kiedy w końcu otworzyłem ujrzałem tylko jak materiał zamyka się za znikającą w ciemnościach zjawą. Zrobiło mi się cieplej i zasnąłem. Obudził mnie znajomy dźwięk. Uderzanie wiosła o burtę drewnianej łódki. Wyczołgałem się z namiotu. Dzień już nie był młody. Słońce przedzierające się przez mgły było juz wysoko. Z mgły wyłoniła się łódka a na nie dwóch mężczyzn. Podpłynęli do mnie. Ja stałem na metrowej średnicy wysepce. Nie mogłem wydusić z siebie słowa. Po raz drugi zalałem się łzami. Łódka przycumowała a oni bez słowa oddali mi kurtkę i zaczęli pakować pozostałości moich gratów na łódkę.