Jesienne drapieżniki - sport dla twardzieli
Mirosław Klimczak (Zander51)
2017-10-15
Jesień, najbardziej kolorowa pora roku. Niestety kończy sezon spinningowy. Po zejściu lodów, tyle musiałem czekać na poważne spinningowanie. Maj odpuszczam z kilku powodów i raptem miesiąc uganiania się za sandaczami. Ale nadeszła ta moja upragniona pora. Zaczyna się poważne spinningowanie i im bliżej końca roku, tym bardziej ekstremalne.
Banałem będzie wspominanie o odpowiednim ubiorze, ale nie wszyscy traktują łowienie o tej porze całkiem serio. Ileż to razy zmarzłem do szpiku kości, gdzie listopadowy wiatr przeszywał mnie swoim lodowatym oddechem tak, że czułem go w ostatniej nitce swego nędznego odzienia. Zgrabiale ręce ledwo trzymały kij w garści. I gdzie tu przyjemność z wędkowania ?. Tak było do czasu zakupu kombinezonu wypornościowego. Kupiłem go z myślą o łowieniu z lodu, ale jesienią przydał się bardzo. Solidne rękawice ( najlepiej para zapasowa ), ciepła czapka, buty i termos z gorącym rosołkiem. No, teraz możemy wypływać…
Jesienią, wraz z ochładzaniem się wody biała ryba schodzi w głębsze partie wody, bo tam woda ciut cieplejsza. A za nią podążają drapieżniki. I na taki moment czekam. Łowię w korycie i rynnach, bo tam przebywają największe sztuki. Jeżeli namierzę zatopione drzewo, to bankówka pewna. Ale nie myślcie, że rzucam w konary. Nic podobnego. Podaję przynętę „ na podwórko”, czyli przed przeszkodą od strony koryta. Szarpanie się z zaczepami w gałęziach drogo kosztuje. Dobra guma z dobrą główką to cena co najmniej z 15 zł, czyli połowę przyzwoitego woblera. Ale muszę mieć szczęście, by w tym czasie trafić na żerującego drapieżnika, który wypływa na podwórko i tam poluje. Wiele razy przepływałem i rzucałem w bankowe miejsce i nic. Aż nagle metrowy szczupak melduje się na wędce…
Jesień to niestety deszcze, mętna woda, masa opadających liści, połamanych gałęzi i kępy trzcin płynących całą szerokością rzeki. To największa nasza przeszkoda, by osiągnąć dobry wynik. Marzeniem jest tydzień bez deszczu w listopadzie, bo liści już nie ma a woda się wyklaruje.
Skończyło się tanie żarcie w pasie przy brzegowym, tuż za trzcinami, jak to miało miejsce latem. Teraz drapieżnik szuka ofiary aktywnie, bo wie, że zima za pasem i trzeba nabrać masy na chude miesiące z lodem nad głową.
O ile latem ograniczam się do trollingu, bo nie lubię szarpać się z zielskiem przy trzcinach i kaleczyć małe szczupaki, tak teraz staję na kotwicy, bo porzucać. Przynętę prowadzę wolno, tuż przy dnie. Wzdłuż rynny i w poprzek koryta. Zdrowie już nie te i nie wykonam 200-300 rzutów jak to bywało jeszcze ze dwadzieścia lat temu. Ale nie darowałbym sobie, choćby i dla samego sentymentu machnąć tam, gdzie bywały metrowe szczupaki…
Jesienią wielce prawdopodobne jest, że w jednym miejscu stoją szczupaki , sandacze a nawet duże okonie. I na tę samą gumę, przy takim samym jej prowadzeniu ( jednostajnie, bądź z opadu ) łowimy te gatunki.
Możemy łowić cały dzień, bo w każdej chwili coś możemy trafić. Jednak świt i zmierzch nadal dają zdecydowanie lepsze efekty. W październiku łowiłem z kolegami sandacze po zmroku. Ciemność zupełna i nagle sandacze zaczynają żerować. Niesamowite uczucie. Nie widzisz końca wędki a sandacz atakuje gumę. Niemal do miana anegdoty wędkarskiej urosły wypady mego niedoszłego szwagra, Rysia. Kończył pracę o 17-tej. Jechał prosto nad rzekę, płynął pół godziny do bankówki. Kanapki kończył w zapadających ciemnościach. Wracał o 21-szej z dwoma, lub trzema sandaczami…
Nie chcę Was namawiać na siłę na późnojesienne spinningowanie. Na pewno nie należy do najbardziej komfortowych. Jest to wędkowanie dla twardzieli. Ale efekty mogą nas mile zaskoczyć. Prawie wszystkie swoje metrowe szczupaki złowiłem późną jesienią…
Najwięcej od czasu, kiedy kupiłem łódkę i silnik. Otworzyły się przede mną nowe możliwości. Przede wszystkim trollingowanie. Jesienią dzień krótki a na silniku opłynę wszystkie ciekawe miejsca.
Ale podstawą sensownego spinningowania jest obecność ryb. Drapieżne ryby jak wiadomo potrzebują kryjówek, by w nich odpoczywać między żerowaniami. Niestety, wiosenna powodziowa woda z dużą ilością kry skutecznie usuwa ich kryjówki. Kra potrafi, toczyć wielkie drzewa, szczególnie z wystającymi gałęziami a nawet usuwać je z koryta. I to jest największy ból i drapieżników i wędkarzy. Tam, gdzie jesienią była dobra miejscówka, wiosną może już jej nie być… Dlatego tak pomocna jest łódź z silnikiem, bo można szybko się przemieścić.
Przynęty moim zdaniem nie różnią się wielce od tych wiosennych. Do rzutów ripperki 7,5 cm a na trolling zakładam gumy 15 cm na główkach 18-25 g. Kolorystykę trzeba dobrać do swojej wody. U mnie najskuteczniejsze są białe. Łyna jest zlewnią kilku mniejszych rzeczek a one niosą masę śmieci muł i przejrzystość wody jest niewielka.
Ograniczyłem moje wskazówki do łowienia drapieżników w średniej, nizinnej rzece, jaką jest Łyna. Nie pisałem o połowach okoni, bo ich w Łynie nie łowię. Nie da rady w jednym czasie łowić metodycznie kilka gatunków ryb naraz. Co złowiłem , to przyłów. Okonie łowię zimą spod lodu…
Spinningowanie jesienią to zabawa dla twardzieli. Często tyłek zmarznie, ale możesz trafić drapieżnika życia. Spróbujcie ! Powodzenia Panowie…
[/p]