Wspólne sekrety z policją.
użytkownik 8295
2009-03-07
Otóż wracałem sobie do domu po nocnej zmianie w firmie, gdzie 95 procent załogi to nasi rodacy (pozostałe 5 to obywatele krajów Europy Wschodniej i krajów rozwijających się) i gdzie słowo „kurwa” stosowane jest zamiennie ze znakami interpunkcyjnymi. Jest parę minut po szóstej rano – zaczyna świtać. W zasadzie gdyby nie to, że jadę samochodem, to pewnie przewróciłbym się i spał – ale tak trzymam się kierownicy. Jedno oko mi sie zamyka – drugie trzymam palcem żeby widziało jeszcze czerwone i zielone sygnalizatory. Dojeżdżam do mojej dzielnicy z planem pójścia na poranny fitness, basen, saunę – wtedy może oprzytomnieję. Zresztą planowałem to już wieczorem i byłem nawet logistycznie do tego przygotowany. Niestety jak się okazało, ze względu na to, że właśnie zaczął się piątek mój fitness – klub czynny był od 7 rano. Wiadomo w tym kraju nie można popaść w rutynę i nie może być tu pełnej symetrii i logiki.
Uznałem wobec powyższego, że będzie to okazja na penetrację fajnego cieku wodnego, przepływającego na wskroś przez południowy Dublin, nad którym to, noc w noc przejeżdżałem po niepozornym mostku. Jak to się mówi: „Jaki kraj tacy terroryści...” – „Jaki mostek taki pod nim strumień”. Niemniej jednak z okien samochodu za dnia, jawiła się typowo górska – pstrągowa woda. Szeroka może na kilka metrów, ale nurt wyglądał dość obiecująco. Moim zadaniem zatem była ocena dojścia do wody i samej możliwości wędkowania oraz rozpoznanie wody pod katem obecności w niej pstrągów i innych gatunków ryb, jak również zawartości porzuconego sprzętu domowego użytku i innych śmieci utrudniających bądź uniemożliwiających wędkowanie. (Rzeka płynąca z gór przez gęsto zaludnioną część miasta).
Zaparkowałem więc ulicę dalej obok rzeczonego wcześniej mostku i udałem się w kierunku rzeki. Po drodze dostałem poranne wydanie Harald AM od czarnoskórego gazeciarza (nawet nie chcę wiedzieć czy miał pozwolenie na pracę), który gdyby nie jaskrawa kurtka hi-vis byłby kompletnie niewidoczny w tle budzącego się poranka. Tak uzbrojony udałem się kilkumetrową skarpą nad samą wodę. Zdążyłem zauważyć, że koryto jest wolne od jakichkolwiek zanieczyszczeń, urozmaicone kamieniami, kawałek w górę rzeki mniej więcej półmetrowy próg – ogólnie fajna, czysta woda. Zauważyłem też... Nie - to oczy mi się zamykają i mam jakieś halucynacje... Jednak nie chyba dobrze widzę – dwie postaci pod mostkiem? Mrok, odludne miejsce – pierwsza myśl – łepek dokonuje ze swoją koleżanką czynności powszechnie uważanych za seksualne, ale pomyślałem, że tu? O tej porze? W tym kraju każdy ma samochód i o ile nie ma do tego okazji w domu, to znam co najmniej setkę miejsc, gdzie można by to było zrobić dyskretniej i przyjemniej. Postaci dokonały ruchu jakby coś za siebie wyrzucały. Wydawało mi się, że było to czerwone i przypominało żar od papierosa. Co więcej postaci zaczęły iść w moim kierunku. Do ewentualnej obrony tylko gazeta. Uznałem, że o ile wrócę jeszcze kiedykolwiek do domu, to na piechotę – nie byłem pewny czy nie pobrudzę siedzenia w samochodzie. Postaci zaczęły nabierać coraz bardziej realnych kształtów. Myślę. Nie, nie myślę. Kurwa sam już nie wiem. Na głowie mają coś na kształt czapki policyjnej. Może kierowcy z autobusu poszli się odlać. Ale dwóch?..
W końcu postacie zbliżyły się na tyle że rozpoznałem w nich parkę „Gardziarzy”. Pan „Garda” i pani „Garda” na patrolu. Jednak stan mojej bielizny kwalifikował ją do dalszego użytku... Usłyszałem zrozumiałą angielszczyznę bez klusków w ustach: – Dzień dobry. Czy zgubił Pan drogę? Czy coś się stało? Czy jakoś możemy pomóc? – Popatrzyła na mnie twarz mężczyzny – idealnego kandydata na członka służb wywiadowczych – podobnego kompletnie do nikogo, a obok wesoła twarz młodej funkcjonariuszki. Wesoła i sympatyczna ale paskudna jak mistrz Joda. Krzywizna jej linii zębów była podobna do panoramy Tatr z Gubałówki, do tego ozdobiona błyszczącymi cekinami aparatu. Myślę sobie – „Uśmiechnięta - rzuciła żar za siebie. Pewnie się najarała jakiegoś zielska jak jest taka zadowolona. Nie wiadomo co ze mną zrobi...” W końcu sama przerwała moje rozważania: - Proszę pana, schowaliśmy się z kolegą pod mostkiem bo jesteśmy na patrolu już parę godzin a niewolno nam palić na służbie i zapaliliśmy sobie tylko po jednym papierosie. Mam nadzieję, że zachowa Pan to w tajemnicy przed naszymi przełożonymi? – Myślę sobie - chora. Władza mnie o coś prosi? Władza chce mieć ze mną wspólne sekrety? Do tej pory – przynajmniej w ojczyźnie – raczej łupili mi portfeli na dzień dobry pytali o nazwisko, a tutaj taka Francja? Faktycznie z Gardą do tej pory wszystko w trakcie tutejszej mojej kariery kończyło się na uprzejmych pouczeniach, bądź użyciu alkomatu, a tu normalnie pełen wersal.
Ponowiła pytanie – czy mogą mi w czymś pomóc. Władzy nie kłamałem i powiedziałem po co tu przyszedłem i wtedy się dopiero zaczęła polka. Jak się okazało obydwoje byli członkami Wędkarskiego Klubu Gardy i do tego zawodnikami w wędkarstwie morskim. Dowiedziałem się wszystkiego... A nawet chyba więcej. Shivonne (bo tak miała na imię „miss komisariatu”) i Paddy pokazali mi w tym strumieniu nad którym staliśmy niemal stuprocentowe miejscówki gdzie powinien być pstrąg. Poszliśmy kawałek dalej w dół rzeki gdzie znajdowała się piękna szeroka skalista płań. Tam niemal z geodezyjną precyzją określili mi gdzie rzucać, gdzie jest jaka głębokość i gdzie wpadł do wody dziadek Paddyego jak chciał w drodze powrotnej z pubu forsować rzekę.
Ciągnęli mnie po nadbrzeżnych krzakach paręnaście minut i na odcinku kilkuset metrów pokazali mi naprawde sporo miejsc, w których w życiu nie spodziewałbym się ryby. Do tego usłyszałem ostrzeżenia w rodzaju – Tam nie rzucaj przynęty bo tam stary Kieran o coś zaczepił i pozrywał... Rad i wskazówek dotyczących łapania pstrągów usłyszałem w pół godziny tyle, co przez całe moje życie i karierę wędkarską. Zacząłem się zastanawiać kiedy zaczną pałować, ale na to się nie zanosiło. Zaczęli nawet rozwijać temat wędkarstwa muchowego, a ja stałem jak skarcony uczniak bo musiałem się przyznać, że na ten ten temat nic nie wiem. Dostałem jeszcze trochę ciekawych informacji o samej rzece w jej szczytowym biegu w górach (20 minut jazdy samochodem od Dublina) i o okazach i metodach jakie tam się stosuje. Słuchałem tego wszystkiego z zapartym tchem a im obydwojgu oczy aż płonęły z radości, że swoją wiedzą mogą się podzielić. Na koniec dostałem wizytówki od obydwojga celem umówienia się na wspólną wędkarską wycieczkę, aczkolwiek posterunkowa Shivonne w zasadzie już teraz mogłaby rzucić mundur i jechać w góry pokazywać mi kolejne miejscówki gdzie jest jeszcze pełno pstrągów...
Popatrzyłem na ich rozpromienione twarze i iskry szczęścia w oczach i pomyślałem: - Może też powinienem zapalić sobie to co oni?..