Sen wariata
Radosław Wysocki (Radoslaw Wysocki)
2013-02-25
Opisane poniżej wydarzenia miały miejsce kilka lat temu zaraz po tym jak znajomy z Serocka podał mi namiary na nowe łowiska, które powstały na zalewie zegrzyńskim po "przejściu" pogłębiarek.
Zalew w tych okolicach znam dość dobrze, gdyż często tu przyjeżdżam na okonie, zwłaszcza jesienią, lecz początek sezonu sandaczowego w tym miejscu jest dla mnie nowością. Ale nie jestem sam, płynie ze mną mój kolega i guru spinningu - Arek. Na przystani meldujemy się o 4.45 i jesteśmy pierwsi. Niestety nasz plan wypłynięcia o 5.00 padł już pod bramą ośrodka, na której czytamy CZYNNE OD 6.00! Mamy szczęście, opiekun przystani okazuje się człowiekiem i pozwala nam wypożyczyć łódź wcześniej.
Godzina 5.00 - gotowi do wypłynięcia
Czym prędzej ruszamy na wskazane doły. Do wody lecą najlepsze, najłowniejsze przynęty po tej stronie Wisły. Nie pomogły dobre i precyzyjne namiary, wskazania echosondy też na niewiele się zdały, ryby po prostu nie żerowały. Po kilku godzinach polowania na „grubego zwierza” trzeba wdrożyć plan B - ratować skórę. W przypadku Arka nie było problemu, On jest przygotowany na każdą ewentualność, montuje boczny trok i szuka okoni.
Ja nie mam wyboru - muszę łowić tym co mam.
Napływamy na krawędź blatu i starego koryta Narwi, Arek rzuca i wyjmuje okonia, rzut następny też rybny, a ja dalej jestem na zero.
Czas płynie, Arek punktuje, ja siedzę, nic nowego. Może zmienimy miejscówkę? Pytam Arka. Możemy- odpowiada. Odpalamy silnik i płyniemy w kierunku mostu w Wierzbicy, bankowego miejsca sandaczowego.
Most w Wierzbicy - tam się łowi!
Płyniemy w kierunku mostu pilnie obserwując monitor. Z równego, płytkiego blatu wpływamy w zagłębienie sięgające ośmiu metrów. Mijamy je przepływając między filarami mostu i kotwiczymy na wypłaceniu. Echosonda pokazuje ogromne stada ryb, prawdopodobnie są to leszcze, ale nie ma możliwości żeby nie było tam drapieżnika. Bombardujemy dół, czym się da i jak się da, wszystkie możliwe techniki i przynęty nie przynoszą efektu. Spotykamy dwóch miejscowych wędkarzy łowiących na żywca, zapytani o wyniki kręcą głowami. Wszystko jasne, trzeba szukać gdzie indziej.
Postanawiamy odpocząć i wyprostować kości na brzegu. Płynąc w jego kierunku wśród przybrzeżnej roślinności Arek zauważył (ja nie) stada drobnicy atakowane przez drapieżnika. Wykonał jeden rzut w tym kierunku, mały twister opadł do dna, poderwanie i pięciogramowy kij wygina się do kołowrotka. Chwila walki i luz. To był całkiem ładny szczupak, ale odciął gumę wraz z wolframem.
Wychodzimy na brzeg i prostujemy obolałe kończyny. Co teraz? Pytam Arka. Chwilę się zastanawia i wskazuje ręką wielką kępę zielska naprzeciwko przystani. Tam musimy szukać.
Ja mam łowić w tym bagnie?
Cuma w górę i naprzód. Kilka minut i jesteśmy na miejscu, powoli opływamy wyspę i wpatrując się w wodę (nie w monitor echosondy) Arek wybiera łowisko i bardzo cicho wpuszcza cumę do wody. Nie wierzę w to co widzę, głębokość jeden metr, zielsko, muł, inne żaby i tu mam spełnić swój sen o wielkiej rybie? Wyboru nie mam. Przyglądam się jak mój kolega obserwuje wodę i dobiera sprzęt. Paprochy na mikro główkach nie prowokują ryb, choć te wyraźnie gonią drobnicę w obrębie zielska. Arek otwiera swoje przepastne pudła i czegoś namiętnie szuka. Jest! Wyjmuje obrotówkę! Chyba śnię. To tego się jeszcze używa!
Uśmiałem się po pachy. Na to łowił mój dziadek. W ekspresowym tempie zostałem sprowadzony na ziemię. Jeden rzut i Arek holuje okonia, chwila i jest następny, i kolejny. Oczom nie wierzę. Jak to prymitywne urządzenie może być skuteczniejsze od nowoczesnych przepięknych, przekolorowych gumek? A jednak. To nie jest zwykła masowa błystka ze sklepu, tylko ręczne cacko Roberta Taszarka.
Rzut i ryba
Patrzę otępiały i nie wiem co mam robić. Może i ja spróbuję na swoje mega przynęty. Zmieniam jaskrawozielonego jerka na bardziej stonowanego i naturalniejszego slidera. Oddaję długi rzut na pograniczu zielska otwartej wody i prowadzę go dość długimi, rytmicznymi szarpnięciami. Znowu szok. Dwa okonie odprowadzają go do samej łodzi. Ponawiam rzut, lecz tym razem prowadzę go spokojniej tak, aby tylko lusterkował, a nie uciekał na boki. I to był strzał w dziesiątkę. Kilka ruchów i okoń atakuje lidera. Szybki hol i jest następny.
Żarłoczne okonie
Ja złowiłem dwie ryby, a Arek w tym czasie na swoją „super obrotówę” miał ich kilkanaście.
W braniach nastąpiła przerwa, okonie gdzieś przepadły, lecz Arek wytrwale katuje wodę obrotówką. Kilkanaście pustych rzutów i nagle łup! Znów pięciogramowy kij wygina się po samą rękojeść. To szczupły! To on przepłoszył okonie i skusił się na „taszarkowe cudeńko”. To był piękny hol. Niesamowicie walczył na delikatnym kiju i w tak płytkie wodzie, robił cuda, aby się uwolnić, lecz Arek nie dał mu szans i podebrał go ręką przy burcie łodzi.