W Czechach ryby są nawet na drzewach
Robert Morawski (robmar2007)
2010-08-17
W tym roku wakacje spędziłem u południowych sąsiadów. Mimo potocznych opinii o uprzedzeniach do Polaków, sami Czesi okazali się mili, a czescy policjanci wyjątkowo wyrozumiali. Ale nie o tym chcę napisać... Miałem od początku plan, żeby wędkować na tym wyjeździe. Słyszałem od znajomych, że w Czechach można połowić, ale chyba bardziej podkręcało mnie wspomnienie lektur z młodości i czeskich filmów, wśród których szczególnie polecam „Śmierć pięknych saren”. Zarówno książka, jak i film pod tym samym tytułem pokazują doskonale, czym dla tego małego narodu są ryby i wędkarstwo.
Początkowo ambitnie zamierzałem zabrać cały sprzęt, jednak pojemność samochodu zmusiła mnie do wzięcia tylko jednej wędki spławikowej i trzech małych pudełek z haczykami, ciężarkami i spławikami. Okazało się, że tak ubogie wyposażenie wystarcza by solidnie połowić, zaś błędem był jedynie brak podbieraka.
Centrum mojego pobytu było położone na Wysoczynie Czeskomorawskiej, gdzie w lesie, nieopodal miejscowości Humpolec, nad brzegiem małego zalewu na rzece Żelivce, wynająłem spory domek. Cena konkurencyjna w stosunku do cen w naszym kraju. Opłaty za połów są w Czechach wyższe niż w Polsce, ale można śmiało powiedzieć, że warte poniesienia. Dodatkowym zaskoczeniem była dla mnie świetna informacja o łowiskach (wszędzie stoją zadbane tablice z opisem łowiska i właściciela) i doskonały kontakt z samym środowiskiem czeskich wędkarzy (strony internetowe, „gazetki” kół wędkarskich w każdym mieście). Szczytem zaś mojego zachwytu, była szybka reakcja wędkarza, do którego napisałem maila w języku angielskim, a który odpowiedział mi w języku... polskim.
Tyle o logistyce. Jest ona ważna, ale przecież dla nas, Polaków, nie najważniejsza. My zakładamy, że nikt nas nie odwiedza, więc koła wędkarskie są z zasady przygotowane do konspiracji, zaś łowiska utajnione. Poza tym ryby też staramy się ukryć, więc sami nie zawsze wiemy, gdzie je można łowić. A jak jest w Czechach?
Pierwszego dnia, gdy wybraliśmy się na spacer nad wodę, zauważyłem, że w wodzie cały czas coś chlupie. Wypłynąłem na zalew i dostrzegłem, że... okonie polują na drobnicę, karpie się spławiają a pod powierzchnią wędrują stadka wzdręg, jakich na oczy nie widziałem.
Starałem się opanować, jednak następnego dnia, gdy idąc przez zwiedzane miasto obserwowałem podobne widoki w centrum, z nabrzeża większego stawu, moje zdumienie było jeszcze większe. Owszem przypomniałem sobie, że kiedyś w centrum Pragi widziałem człowieka holującego kilkukilogramowego karpia, ale nie sądziłem że taka sytuacja może mieć miejsce wszędzie. Ostatecznie przekonałem się, że może, gdy w kolejnym miasteczku, z wieży zamkowej, ujrzałem setki karpi wygrzewających się w słonku, pod powierzchnią parkowego stawu.
W Czechach ryby są wszędzie. W stawach, zalewach, rzekach i potokach. A tych jest tu szczególne bogactwo, bo Czesi wykorzystują każdą podmokłą nieckę do zrobienia stawu, a na każdej rzeczce budują tamy i zatrzymują wodę, po to by wpuścić do niej ryby. Dbają o to i muszą być z tego dumni, bo jadąc drogą co chwilę można odnaleźć wśród drzew tabliczkę drogowskazu z napisem „Rybnik”. Czyli w skrócie: staw!
Gdy pogoda ustabilizowała się postanowiłem posmakować „Rybarskich potravin”. Właśnie popadało i woda w zalewie podniosła się pół metra. Szósta rano, kompletna flauta, lekka mgiełka i zaczęły się brania. Piękne płocie, ładny leszcz i cztery karpie. Takie do półtora kilo. Do tego jeden porwany zestaw (pewnie przez większego karpia) i podwyższone ciśnienie z powodu kilku niezaciętych, lecz agresywnych brań.
Następnego dnia powtórka. Tym razem leszcza zastąpił karp wielkości dwóch kilogramów. Od szóstej do dziewiątej serie brań i serie pięknych ryb. Zanęconych odrobiną zwykłych płatków i złowionych na białego robaka. Bez przyponu. Bez podbieraka. W ciszy, samotności, wśród mgły, słońca, stromych skałek i potężnych świerków.
Trzeciego dnia wziąłem statyw i kamerę aby sfilmować łowione ryby. Niestety wieczorem przyszła znów zmiana pogody i woda w zalewie zaczęła opadać. Brania były mniej intensywne, jednak ryby nie odmówiły przyjemności. Co prawda złowiłem tylko dwa karpiki, dwa leszczyki i kilka ładnych płoci, jednak tym razem na haczyk trafiły dorodne, złociste karasie, o wadze ok. 70 dkg każdy. Wszystkie ryby wróciły do wody. Przyjemność ich łowienia była wystarczającym wędkarskim pokarmem. Choć chciałoby się łowić tak bez przerwy, w lesie czekały na zbieranie grzyby a w okolicy piękne zamki. A w wakacje trzeba się nacieszyć wszystkim...
Na koniec krótkie post scriptum. Czesi słyną z tego, że mają absurdalne poczucie humoru i duży dystans do rzeczywistości. Być może dlatego ta rzeczywistość jest u nich bardziej normalna. Choć trafiają się takie widoki jak ten, na jednym ze zdjęć. Jest to ryba na drzewie. Duża, półkilowa płotka, wisząca na brzozowej gałęzi, która udowadnia, że w Czechach ryby są naprawdę wszędzie!!!