Pierwsze klenie sezonu 2020
Grzegorz Bałchan (kaban)
2020-01-22
Plan na pierwsze wyjście był na 15-tego we środę ale z przyczyn ode mnie niezależnych nie wypalił. Następnego dnia we czwartek melduję się nad rzeką w sprawdzonych miejscówkach jak niby na tę porę roku bo z zimą mi się w ogóle nie kojarzy. Lekki wiatr, słoneczko i kilka stopni na plusie to nie zima jaką znam z lat ubiegłych.
Pierwsza niby idealna – głęboka zatoka granicząca z powolnym nurtem ale ponad pół godziny kombinowania nie przynosi żadnego efektu. Zmiany rodzajów przynęt i sposobów prowadzenia bez jakiegokolwiek odzewu i ze strony kleni ale również okoni których tu nie brakuje. Zmiana miejscówki i kolejne pół godziny bez brania. Tracę wiarę na jakikolwiek sukces i wolnym krokiem zmierzam do trzeciej i na dziś ostatniej zaplanowanej niby bankówki. W sumie ponad dwie godziny łowienia na zero i postanawiam wrócić do domu na ciepły obiadek.
Piątek odpuszczam ale w sobotę wracam nad rzekę z nowymi pomysłami i sporym zapasem przynęt. Pogoda ciągle bardziej wiosenna niż zimowa. Postanawiam sięgnąć również po imitacje wszelakiego robactwa które lubi wodę a które sprezentował mi kolega z Finlandii. Zaczynam od miejscówek z czwartku ale po półtorej godzinie bez brania jadę na inny odcinek Wisłoka gdzie też miałem dobre wyniki w chłodniejszych porach roku. Stanowiska niby książkowe ale po godzinie się poddaję i wracam znowu na tarczy.
Niedziela i zmiana pogody : pochmurnie i bezwietrznie a brakuje tylko mojego ulubionego grubego i mokrego śniegu spadającego z ciemnych chmur. Przypomina mi się przygoda jaką opisałem w wpisie pt. „ Siwy” na swoim blogu. Tak jak wtedy dopijam poranną kawę, dokładam do kominka ale już nie na piechotę tylko pakuję sprzęt do samochodu, komórka do kieszeni i w drogę (ot takie czasy). Siadam na brzegu pomiędzy dwoma fajnymi dołkami wartymi zainteresowania. Zaczynam od tego wydającego mi się lepszym. Patrząc na wolno płynącą czystą, ołowianą wodę sięgam po pudełko z gumkami. Woblery i żelazo zostanie pewnie dzisiaj suche i bez namaczania. Główka 2,5 grama wydaje mi się tu dobrym rozwiązaniem. Niewielki twisterek Jumper ląduje jako pierwszy w wodzie. Zmiany kolorów przynęt i ciężaru główki nie przynosi zamierzonego efektu. Sięgam po drugie pudełko z moimi ulubionymi gumkami czyli najmniejszymi Hitmanami i Belly fish pro. Nie wiem czy to moja wiara w te wabiki po wielu zaliczonych rybach w poprzednim sezonie i ich trochę inny kształt w porównaniu do większości przynęt dostępnych na rynku sprawiło, że często ich używam i odnoszę sukcesy.
Zmieniam stanowisko i po drodze zauważam niewielki dołek przy starej zniszczonej opasce na który wcześniej nie zwracałem uwagi. Powyżej kilka grubych kamieni na płyciźnie, niżej dołek i przy brzegu woda lekko zawraca i wiruje granicząc z głównym nurtem. Niby nieduży ale spróbować warto. Zapinam na agrafce ciemnego Hitmana, nakładam atraktor i zaczynam kusić rybki. Próbuję prowadzić wolniej, trochę szybciej, w pół wody, szuram po dnie, podbijam delikatnie itd. i nic. Przerywam łowienie i zastanawiam co jeszcze mogę zrobić. Pierwsze to rezygnuję z agrafki, niby niewielka ale odcinam i wiąże główkę bezpośrednio do fluocarbonu bo używam plecionki. Myślę jakby tu jeszcze poprowadzić gumkę żeby wzbudzić zainteresowanie kleni. Przypomniało mi się jak to na mistrzostwach polski na zalewie Zegrzyńskim łowiąc z łódki po rzucie splątała mi się odrobinę żyłka i przez chwilę przynęta leżała na dnie. Po likwidacji małej brody podrywam przynętę i mam fajnego okonia. Zakładam Belly w jaśniejszym kolorze, ot coś tak pod uklejkę, nakładam atraktor i hejka na granicę nurtu i zastoiska. Gumka opada ja likwiduję luz i czekam około minuty, lekko podrywam i to samo opad i czekanie… . Po kilku rzutach nie podrywam ale zaczynam szurać po dnie. Oczywiście ryzyko, że przynęta ugrzęźnie między kamieniami jest duże ale co tam straty są wpisane w żywot spinningisty. Po bodajże trzecim rzucie i prowadzeniu gumki w ten sposób nie ma typowego kleniowego walnięcia a tylko jakby lekkie zassanie przynęty i pociągnięcie co wyraźnie czuć na wędce. Odruchowo zacinam i SIEDZI !!! Mam pierwszego i mocno wypracowanego na początku sezonu 2020. Podczas holu ryba wyraźnie ożywa i zachowuje się jak na początku jesieni zwłaszcza kiedy doprowadzam ją do podbieraka przez odcinek wody o głębokości około pól metra. Kleń w podbieraku, szybkie foto i wraca do swojego dołka. Jestem happy i już nic mi dziś nie trzeba żeby było lepiej. Wracam do domciu na obiadek, zbieram pochwały od żony i dzieci … cóż lepszego dnia wymarzyć sobie nie mogłem.
Poniedziałek 20 01 i podobno jakiś blue monday no i jeszcze jakieś rekordowo wysokie ciśnienie. Pogoda jak wczoraj więc po śniadaniu pakuję sprzęt i ruszam nad sprawdzony dołek. Dziś mam ograniczony czas do niespełna dwu godzin ale z góry zakładam, że nie będę kombinował i będę łowił tak jak w niedzielę. Po przybyciu na nowo odkrytą zimową miejscówkę postanawiam się jej dokładniej przyjrzeć. Starym sposobem kilkadziesiąt metrów powyżej rzucam do wody kilkanaście suchych patyczków w różnych odległościach od brzegu aby zbadać układ nurtu. Kiedy dopływają na wysokość mojego stanowiska wyraźnie widać jak rozkłada się siła płynącej wody w korycie rzeki. Dołek nie jest znowu taki mały jak mi się na początku wydawało i choć jego końcówka jest płytsza to mimo to ciągle atrakcyjna jak na tę porę roku.
Montuję mój sprawdzony kleniowy zestaw, tym razem na główce ciemny Hitman z mieszanką atraktorów według mojego pomysłu i zaczynam łowienie. Po około piętnastu minutach mam pierwszego około czterdziestu centymetrów tak jak ten z wczoraj. Branie też niezwykle delikatne ale już łapię o co im chodzi więc problemu nie ma. Po udanym holu odnoszę rybę około trzydziestu metrów powyżej mnie gdzie kończy się dołek który mi się nie sprawdził a nie chcę aby wypuszczona ryba spłoszyła mi te które ewentualnie pozostały w mojej miejscówce.
Po kolejnym kwadransie jest drugi wypisz wymaluj jak poprzedni i zaczynam się zastanawiać czy tam są wszystkie z jednego rocznika. Klenia wypuszczam tam gdzie poprzedniego i wracam do łowienia bo hat trick byłby super na początku sezonu a zwłaszcza w styczniu choć z zimą póki co ma mało wspólnego. Po pół godzinie odpuszczam, niestety muszę wracać. Trzy dni przerwy w łowieniu i wrócę nad rzekę, ale w planie mam jeszcze odwiedziny nad małą rzeczką której spore możliwości i zasoby odkryłem przypadkiem w zeszłym sezonie.
Jeżeli się uda coś połowić to coś naklikam. Spinning w zimie to nie tylko trocie, łososie czy pstrągi (dla mnie od lutego) a klenie, jazie czy okonie też są warte zainteresowania. Choć nie mają okresu ochronnego to pomimo, że i tak nie zabieram ryb z zasady bo jest ich coraz mniej a nie dlatego bo NO KILL jest modny a zauważę jakiekolwiek oznaki tarła któregoś z gatunków staram się omijać miejsca gdzie mogą być ich tarliska i po prostu ich nie łowić.
Podsumowując - nawet jak nic nie bierze to lepiej być nad wodą niż siedzieć w domu.
Pozdrawiam i wszystkim pomyślności w nowym sezonie życzę.