Zaloguj się do konta

Wspomnienie wielkiej rzeki...

Decyzja o tym wyjeździe zapadła w naszych głowach na wiele dni wcześniej, zanim byliśmy wreszcie w stanie go zrealizować.Traktowaliśmy tą wyprawę jako prawdziwy sprawdzian naszej męskości - wędkarską inicjację. Nigdy przedtem nie odważyliśmy się samotnie rzucić wyzwania Wielkiej Rzece. Owszem, bywaliśmy tu i ówdzie, łowiliśmy nawet całkiem niezłe ryby ale zawsze pod czujnym okiem "starych wygów". Tym razem jednak miało być zupełnie inaczej...

Uginając sie pod ciężarem plecaka, namiotu, wędek i wszelkiego rodzaju "niezbędnego"wyposażenia przemierzaliśmy z trudem drogę, która prowadziła do naszego celu - płytkiego bocznego koryta wyżłobionego przez wody rzeki już dobrych kilkanaście lat wcześniej.Wystarczyło tylko pokonać tę przeszkodę aby dotrzeć do dzikiej wyspy - prawdziwego sanktuarium unikatowej, nadwiślańskiej przyrody.Z przyjemnością wkroczyliśmy do chłodnej wody delektując się jej orzeźwiającym działaniem.Nie była głęboka, a przynajmniej nie na tyle aby sprawiać jakikolwiek problem młodym, zwinnym chłopakom.Należało tylko kontrolować ekwipunek i ostrożnie posuwać się naprzód.Samo wyjście na urwisty brzeg wyspy stanowiło już nie lada wyzwanie!Pomocne okazały się zwisające niemal pionowo korzenie potężnych drzew, które wyrastały niczym mur broniący śmiałkom dostępu do tego miejsca.Liczne tropy dzików i saren świadczyły o tym, że wyspa ma swych stałych bywalców ale my od małego nauczeni szacunku i pokory wobec natury nie mieliśmy zamiaru ich niepokoić.Świadomość, że w tym świecie jesteśmy tylko gośćmi była dla nas czymś zupełnie naturalnym.Tego typu więź z przyrodą kształtuje się w człowieku przez całe życie a najlepszym punktem wyjścia do osiągnięcia niemal pełnej symbiozy jest szacunek dla piękna życia we wszelkich jego przejawach.

Teraz jeszcze tylko krótki "spacer" przez splątane chaszcze i po około 10 minutach dotarliśmy do naszej wędkarskiej "strefy zero" gdzie spodziewać się mogliśmy dosłownie wszystkiego!Adrenalina pozbawiła nas zmęczenia.Natychmiast zajęliśmy się przygotowaniem obozowiska bo do zapadnięcia zmroku nie pozostało zbyt wiele czasu.Uporawszy się z "zapleczem logistycznym" moglismy wreszcie przejść do najprzyjemniejszej części wszelkich przygotowań - zmontowania zestawów. Nie były skomplikowane.Zwyczajne ciężkie "denki", których główny element stanowiły szklane, stosunkowo; krótkie i niesamowicie toporne, chyba niemieckie lub czechosłowackie (wówczas jeszcze) spinningi. Metalowe kołowrotki "RELAX" i postradzieckie "ORIONY" oraz grubaśna żyła i "kowadłopodobne" ciężarki uzupełniały nasz arsenał.Byliśmy gotowi...

Z drugiej strony wyspy gdzie zajęliśmy stanowisko główny nurt Wisły z pełną mocą napierał na brzeg "odgryzając" po kawałku stromą skarpę.Tylko korzenie grubych topoli scalały piaszczystą glebę broniąc każdej jej piędzi przed zakusami nieposkromionej rzeki.W tym miejscu powstała dużych rozmiarów zatoka ze wstecznym prądem gdzie nurt wyraźnie zwalniał by znowu przyspieszyć i nieco dalej z potworną siłą naprzeć na dziką burtę.Mądrzejsi od nas i bardziej doświadczeni twierdzili, że jest tu głęboko na 6 do 8 metrów.Dziś takie miejsce nazwałbym "matecznikiem bestii" ale wówczas ta zatoka budziła ogromny respekt.Wiry,zwalone drzewa,piana i totalna dzicz - czasem nawet w dzień czułem się tu nieswojo...Tego dnia też robiłem dobrą minę do złej gry ale mam wrażenie, że mój towarzysz miał wówczas podobne odczucia.Byliśmy przecież prawie dorosłymi facetami bo 15 czy 16 lat to poważny wiek...Żaden za nic nie przyznałby się do własnych słabości - tak byliśmy wychowani.Tylko baczny obserwator zauważyłby niepewne spojrzenia, drżący głos ale to wszystko było nieważne - przyjechaliśmy tu na ryby i bez nich nie wracamy!Perspektywa spędzenia nocy w tym magicznym dla nas miejscu była tyleż kusząca co przerażająca.Mieliśmy sami stawić czoła wszelkim potencjalnym niebezpieczeństwom i choć wilków, niedźwiedzi czy tygrysów szablozębnych
dawno już tu nie było to wkrótce mieliśmy się przekonać, że noc w dziczy to prawdziwe przeżycie!
Wyobraźnię pobudzały liczne przegrane pojedynki z okazami i opowieści starszych wędkarzy, które czasem mroziły krew w żyłach!

Wreszcie my - dwaj "twardziele" zarzuciliśmy zestawy. Po dwa z rosówką na dużym haku i z martwą ukleją. Na szczyt wędek powędrowały dzwoneczki i wreszcie przy ognisku mogliśmy skonsumować prostą "traperską" kolację.Konserwa na świeżym powietrzu smakowała wyśmienicie! Gdyby nie komary byłoby naprawdę przyjemnie.Po kolacji wypiwszy "po piwku" postanowiliśmy skupić się na wędkowaniu bo zmrok nadchodził wielkimi krokami. Nad rzeką rozbrzmiewał prawdziwy koncert. Uderzenia boleni, ryb wówczas dla nas nieosiągalnych gromkim echem odbijały się od wiślanej burty.Liczne spławy i "chlupoty" świadczyły o intensywnym życiu kwitnącym w przerażających odmętach.Letnia noc wzięła w końcu świat we władanie.Komary gdzieś zniknęły, ptaki częściowo zamilkły a odgłos szemrzącej wody przelewającej się po zwalonych drzewach wprawiał nas w senny nastrój. Początkowo spędzaliśmy czas na ożywionej dyskusji o dziewczynach, szkole i innych "poważnych" problemach jakie się ma w tym wieku ale z upływem czasu dyskusja się urwała i nastała cisza...

- Dzyń,dzyń!!! - rozległo się po mojej prawej.Jest branie!Jednym susem skoczyłem do wędki i widząc w świetle latarki uginającą się rytmicznie szczytówkę zaciąłem potężnie. Pulsujący ciężar przyjemnie dawał do zrozumienia że po drugiej stronie jest przeciwnik dla którego tu przybyłem.Po dłuższej chwili zmagań na brzegu wylądowało potężne leszczysko! Ależ była radocha! Mimo że w tamtym czasie takie ryby nie były niczym wyjątkowym to jednak poczułem się spełniony.
Ponownie zrzuciłem zestaw. Zrobiło się duszno, parno a widok rozświetlanego błyskawicami horyzontu nie napawał optymizmem...

Teraz ciszę przerywały tylko nieliczne skubnięcia drobnicy sygnalizowane nieśmiało przez dzwonek i głuchy odgłos grzmotów zbliżającej się burzy.Niepostrzeżenie rozgwieżdżone letnie niebo ustąpiło miejsca gęstym chmurom i zaczął kropić delikatny deszcz...Wtedy się zaczęło! Głuche "bulb" po lewej! Za chwilę ten sam odgłos po prawej stronie! Przy samym brzegu widać spław dużej ryby...Kolega przysnął więc natychmiast go zbudziłem. Byliśmy młodzi ale nie byliśmy aż takimi nowicjuszami by nie zorientować się w sytuacji. Wiślane sumy rozpoczęły prawdziwą "orgię" żerowania. Dziś rzadki to już widok choć jeszcze się trafia. Jak zahipnotyzowani wpatrywaliśmy się w nieprzenikniony mrok.

Kilka minut "szaleństwa" i nagle spokój! Pozornie...Głośny dźwięk dzwonka na wędce kolegi oznajmił nam,że wąsacze wcale nie skończyły kolacji! Mocne zacięcie i kij wygina się z jękiem do granic możliwości!W swietle latarki widać jak pracuje wędka.Kołowrotek oddaje linkę metr po metrze a my nic nie możemy zrobić. Jest branie na moim kiju! Kompletne wariactwo...Zacinam i ...beton! Podwójny hol w nocy? To się nie może udać...Latarkę trzymam w zębach ale to nic nie daje bo i tak nie widzę przeciwnika. Czuję tylko jak ryba słabnie i mozolnie podciągam ją do brzegu. Kolega ma gorzej - chyba zapiął potwora bo nie ma nic do powiedzenia.Moja ryba jest już przy brzegu a on tylko przeklina...Udaje mi się ladować na oko 7 - 8 kilowego sumka. Odhaczam rybę. Wreszcie mogę
pomóc koledze! Zrywa się wiatr a błyskawice rozświetlają letnie,nocne niebo. Nie ma żartów...Robi sie naprawdę groźnie.Walka trwa w najlepsze.Pozwijałem pozostałe zestawy plącząc je w ciemności.To cud że ryba nie poszła daleko z nurtem tylko trzyma się zatoki.Wtem rozpętało się piekło!Wiatr dmuchnął z ogromną siłą a deszcz lunął z nieba niczym monsun.Emocje nie pozwoilły nam rzucić wędki i uciec choć to byłoby najrozsądniejszym wyjściem...Sum nie słabł a kolega przeciwnie więc holowaliśmy bestię na zmianę. Może nawet udałoby się nam go zmęczyć ale nagle zaczął przeć w zatopione drzewa. Niewiele mogłem zrobić...Zszedłem za nim parę metrów potykając się o korzenie. W ciemności walka z rybą to prawdziwe wyzwanie.Nagle rybsko szarpnęło mocno a ja w oka mgnieniu straciłem równowagę i nie wypuszczając kija z ręki wylądowałem w wodzie.Zawsze dobrze pływałem ale Wisła to nawet w dzień przeciwnik z którym nie warto stawać w szranki a nocą jest śmiertelnie niebezpieczna!Szczęście w nieszczęściu że uchwyciłem konar zatopionego drzewa i instynktownie, kurczowo trzymając go w reku z pomocą kumpla wygramoliłem się na brzeg.Gdyby
wówczas poniósł mnie nurt dziś prawdopodobnie nie opisywabym tej historii...Nie wypuściłem kija!

Kolega przejął wędkę a ja wypluwając wodę dochodziłem do siebie.Staliśmy w ciemnościach obok siebie, ramię w ramię zalewani potokami wody z nieba pośród nawałnicy nie dając za wygraną! Totalnie przemoczeni z szaleństwem w oczach kontynuowaliśmy walkę jeszcze przez dobrą godzinę.Szczęśliwym trafem ryba wyszła na otwartą wodę zatoki.W końcu zaczęła słabnąć. Potwornie zmęczeni, umazani błotem zwyciężyliśmy bestię. Lądowałem potwora chwytem za szczękę i zakrwawioną dłonią wyciągnąłem rybę na piaszczystą łachę ciężko dysząc. Odtańczylismy jakiś szalony taniec zwycięstwa wyjąc wniebogłosy zagłuszani przez huk gromów! Sum był potężny! Miał coś około półtora metra. Objęła go amnestia. Wrócił do wody bo był zwyczajnie za duży i mielibyśmy problem z jego transportowaniem (wówczas catch&release nawet nie raczkowało...).

Nasz "obóz" był totalnie zrujnowany...Płótno namiotu wisiało smętnie na drzewie a wszystkie graty przemoczone i porozwalane przez burzę sprawiały przygnębiające wrażenie...Resztę nocy spędziliśmy szczekając zębami bo nagle zrobiło się chłodno a my przemoczeni nie byliśmy w stanie rozpalić ogniska. Świt powitał nas promieniami słońca i zupełnym spokojem, ciszą...Zupełnie jak gdyby nic tej nocy się nie wydarzyło. W milczeniu spakowaliśmy graty.Ruszająć w drogę powrotną doskonale wiedzieliśmy, że tu wrócimy.Przełamaliśmy tabu...Staliśmy się prawdziwymi łowcami a nasza krew wsiąkła gdzieś w piaski dzikiej wiślanej łachy...

Ta przygoda była jedną z tych które zapoczątkowały moją miłość do Wisły.Zawsze ją wspominam w długie zimowe wieczory. Od takich zdarzeń to wszystko się zaczęło...Dziś nie ma już tych miejsc, tych ryb zapewne też ale wciąż żywe wspomnienia gnają mnie nad rzekę w poszukiwaniu wędkarskiego spełnienia. To niekończąca się pogoń za przygodą, marzeniem które są motorem napędowym tego naszego szalonego hobby. Jestem pewien, że każdy z Was ma takie swoje miejsce, takie zdarzenie, które dziś chętnie wspomina planując kolejną wyprawę.Kolejny sezon zbliża się wielkimi
krokami i jeśli ktoś z Was dotarł cierpliwie aż tu czytając powyższy tekst to jestem pewien, że wie "o co w tym chodzi"! Nim się obejrzymy świat się zazieleni a my znowu z kijem w garści ruszymy "dać rybom po zębach" i spełniać marzenia.Oby jak najszybciej...

sum na Wiśle

Opinie (25)

agalek

SUPER. Moje wędkowanie w wieku 14 - 15 lat było podobne do twojego, gdy chodziliśmy z kolegą na tzw. nocki a gdy było po żniwach za wygodne łózka służyły nam snopki ze słomy z pobliskich pół. No i oczywiście było słychać jak rzeka nocą żyje. [2014-12-28 06:48]

ryukon1975

5***** i tyle mam do powiedzenia. [2014-12-28 22:35]

Zionbel

Kolejny świetny tekst :) ***** [2014-12-28 22:38]

marek-debicki

Piotrze gratulacje. Pozdrawiam i *****pozostawiam. [2014-12-28 23:10]

aldente

masz talent....piękne opowiadanie :-) 5+ ! [2014-12-28 23:42]

pstrag222

fajna historia ***** [2014-12-28 23:49]

Pawelski13

No tak, co tu dużo pisać ***** i tyle:) [2014-12-29 08:52]

paawel1

Już prawie dobiegałem do Was na tę wyspę a tu ... koniec wędkowania ;) Świetne opowiadanie !@#$% i czekam na więcej :) Pozdrawiam [2014-12-29 09:01]

kaban

Pozdrawiam... [2014-12-29 10:02]

FELIPE

***** nic ująć nic dodać [2014-12-29 12:12]

krisbeer

Świetny tekst. Czytając, trochę bałem się o was. Dwa małolaty nie zdające sobie sprawy z zagrożenia jakim jest burza. Muszę przyznać że trochę zazdroszczę wędkarskich wspomnień. pozdrawiam [2014-12-29 13:22]

PanciOxD

Jedno słowo : GENIALNEEE !!! [2014-12-29 15:06]

marciin 2424

Gratuluję mój faworycie na blogera roku :) Świetny tekst ***** :) [2014-12-29 17:41]

glacjan76

Dobrze się czytało! pzdr [2014-12-30 15:13]

Schwetz

Zdumiewające podobieństwo miejsca,czasu i postaci...przecież ja tam byłem.Zaczarowana Wisła.Serdecznie pozdrawiam. [2014-12-31 11:23]

ryszunio

ja zacalem wedkowc majac 56 lat ale moge ci powiedziec ze stracilem cale 50 lat [2014-12-31 20:29]

miecz-gaz

Bardzo fajnie opisałeś swoją wyprawę Ja dopiero będę zaczynał takie wyprawy, ale jak to mówią lepiej późno niż wcale [2015-01-01 11:20]

sebastian1983

Ach te wspomnienia... Też miałem kiedyś taką wyspę.. Pomimo iż od kilku lat mieszkam w NO to jednak ta wysepka na mazowieckiej Wisełce zawsze będzie MOJA i nie dorówna jej nawet Norwegia.. Za tekścik oczywiście 5.. Zazdroszczę też i rybki.. Ja na swojej wysepce za pierwszym razem tylko miałem burzę ha ha. Do tego jedno zdjęcie jakby znajoma okolica ale to zapewne tylko złudzenie wywołane tęsknotą.. [2015-01-01 16:59]

jm51

Tylko pozazdrościć tak lekkiego pióra .Zazdroszczę takiej rybki. Jednak ta nasza Wisełka jest wspaniała [2015-01-03 15:22]

Artur z Ketrzyna

Wisełka, może w tym roku ją odwiedzę. Mam chrapę złowić bolenia, ale czy będzie mi to dane. Może dopisze mi przysłowiowe szczęście początkującego... ;-) [2015-01-03 21:54]

lajcik15

fajna historia noc burza deszcz no i wspaniałe ryby ....Pozdrawim [2015-01-06 10:11]

tapi75

super się czyta jakby człowiek sam tam był na miejscu .pozdrawiam [2015-01-10 19:35]

seba32

fajnie opisana historia *****pozdrawiam [2015-01-10 23:33]

naruto1919

5 - teczka ach takie chwile nie zdarzają się za często, czasami czekamy dwa trzy sezony na takie coś ale po przeczytaniu chyba każdy powie że warto :) [2015-01-16 09:09]

lajcik15

13 piątek pojechałem na warte woda minimalnie spadła rybki nie brały przez 2 godz jedno pukniecie masakra [2015-02-14 09:03]

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze Internautów.

Czytaj więcej

PZW a MY

PZW a MY. Taki tytuł tego wpisu mi się nasuną czytając Wasze wypowiedzi…

Koniec sezonu.

Zbliżając się powoli do brzegu mojego ulubionego jeziora miałem zdecydo…

Społecznościowy Portal Wędkarski wedkuje.pl
2008 - 2024